„- Co takiego? – Marynarz wybałuszył oczy. – Ale myśmy właśnie z niego zwiali!
– Jesteś nieprawdopodobnie spostrzegawczy.”*
Każdy lubi być wolnym człowiekiem podejmującym decyzje bez przymusu. Nie lubimy być szantażowani, nie tolerujemy gdy ktoś kontroluje nasz każdy krok i mówi co i jak mamy robić. To jawny atak na naszą wolność i prawo wyboru. Za nic na to nie pozwalamy i walczymy z takim podejściem do naszej osoby. I choćby nie wiem co od naszych czynów zależało zrobimy tak by było po naszemu, oczywiście w granicach rozsądku…
Kapitana Petera Dogasa poznajemy w dość nieciekawej dla niego sytuacji. Właśnie ma stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Już pożegnał się z życiem gdy okazało się, że to tylko farsa. Oficjalnie już nie żyje, ale nie jakiemu Bathurstowi zaległo na tym by nieoficjalnie był jak najbardziej żyw. Za danie ponownej szansy ma tylko wypełnić jedną misje. Co i kiedy ma uczynić będzie dowiadywał się etapami z listów, które będzie dostawał od zaufanego człowieka lorda. Ten aby być pewnym, że kapitan nie zawiedzie jego oczekiwań uświadamia mu, że wszystko co czyni ma wpływ na losy jego szesnastoletniej córki… Jaki będzie finał tej historii?
Zdaję sobie sprawę, że „Listy lorda Bathursta” są zupełnie nie w moim stylu, ale jakiś czas temu naszła mnie ochota na coś zupełnie nie w moim stylu. Chciałam sprawdzić jak odbiorę książki tego typu. Marcin Mortka wprowadził mnie w świat zupełnie mi nieznany i początkowo czułam się jakby ktoś do mnie przemawiał w zupełnie mi nie znanym języku. Słowa i nazwy zupełnie mi nieznany skakały mi przed oczami, a ja powoli brnęłam dalej. Im bardziej zagłębiałam się w fabułę i poznawałam morski język tym bardziej dawałam ponieść się fabule. Z prawdziwą ciekawością śledziłam poczynania bohaterów w tym okrutnym świecie gdzie nie ma miejsca na sentymenty, litość i wahanie. Przyznać muszę, ze sceny były brutalne często trudne do przyjęcia, język cięty – pełen przekleństw i wyzwisk. Coś z czym się jeszcze nie spotkałam wywoływało we mnie skrajne emocje. Były momenty gdzie nie mogłam przebrnąć przez jakiś fragment ponieważ był nie do przyjęcia, ale jednak brnęłam dalej bo ciekawość była silniejsza.
Ciekawa fabuła, która od pierwszych stron intryguje. To jest najmocniejszy atut „Listów lorda Bathursta”. Wraz z Doggsem próbujemy odkryć o co tak naprawdę chodzi lordowi i czemu tylu ludzi jest mu podporządkowanych. Kapitan bardzo nie lubi gdy ktoś mu rozkazuje i po jakimś czasie uległości zaczyna coś podejrzewać i działać tak aby inicjator tego wszystkiego nie uzyskał pożądanego efektu. Przyznać muszę, że do końca gubiłam się w tych intrygach i gdy coś już wydawało mi się jasne po kilku stronach już takie nie było. Polski pisarz stworzył postacie w sposób przemyślany i staranny. Każda postać ma swoją osobowość, zaskakują, drażnią. Czasem bawią, a czasem złoszczą. Nie są stereotypowe. Czytając „Listy…” czułam się jakbym stąpała po niepewnym gruncie gdyż nigdy nie mogłam przewidzieć co będzie na kolejnych stronach.
„Listy lorda Bathursta” z pewnością spodobają się fanom gatunku oraz tym, którzy interesują się piractwem żeglugą. Książka jest ciekawa, napisana z pomysłem i językiem godnym najgorszego pirata. Nie zabraknie tu bijatyk, intryg, kłamstw i niepewności. Autor nie szczędził również zabawnych scen, które zdecydowanie dodawały smaczka powieści. Jak na pierwszy raz jestem zadowolona…
*str.273
Autor: Marcin Mortka
Tytuł: Listy lorda Bathursta
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 23 sierpnia 2012
Liczba stron: –
Czytałam "Karaibską krucjatę" tego autora i bardzo mi się podobała, więc i po tę książkę na pewno sięgnę, jeśli będę miała okazję. 🙂
chyba raczej nie dla mnie ;]
To chyba jednak nie dla mnie…
Mortkę znam póki co jedynie z "Martwego jeziora", ale mam ochotę na pozostałe jego książki, więc czemu nie 🙂
Zainteresowałaś mnie tą książką, mimo że z początku myślałam, że nie jest to lektura dla mnie.
P.S. Zgubiłaś ogonek w słowie "zdaje" powinno być zdaję 😛 (3 akapit)