Miłość pośród alchemii

            „Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna
alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).”*
            Szesnastowieczna
Anglia, czasy panowania Elżbiety I.  Czasy
intryg i małżeństw dla tytułów szlacheckich oraz posagów, które mogą zapobiec
upadkowi swoich włości. Nie ma czasu na sentymenty i porywy serca, zdrady i
machlojki są na porządku dziennym. Dla niektórych alchemicy byli wcielonym złem
i studnią bez dna, jeśli chodzi o marnowanie pieniędzy na pogoń za marzeniami.
Często ubodzy i zależni od bogaczy pragnących tego samego, skazujący swoje
rodziny na ubóstwo i gorsze traktowanie.
            Cztery
lata temu Ellie wraz z swoim ojcem, Arthurem, który jest alchemikiem zostają
wygnani z hrabstwa  Lacey Hall przez
Willa Lacey’a, nowego hrabię Dorset. Po długiej tułaczce trafiają do innej
rodziny, gdzie najstarszy jej członek również interesuje się alchemią i może
sponsorować badania prowadzone przez sir Arthura. Wraz z nimi trafiają na dwór
królowej Elżbiety I, gdzie drogi Ellie i Willa krzyżują się po raz kolejny.
Tylko tym razem on jej nie poznaje i mimo tego, że przybył na dwór w jednym
celu, zdobycia panny z dużym posagiem, który wspomoże jego bankrutujące
hrabstwo, zaczyna adorować biedną dziewczynę i ewidentnie coś do niej czuć. Jednak
gdy poznaje prawdę ponownie źle ją traktuje, a gdy chce przeprosić ją na drugi
dzień okazuje się, że jest już za późno, ponieważ przez działania alchemika
musieli opuścić dwór. Ale to nie koniec, Ellie i Will spotykają się po raz
kolejny i tym razem zaprzyjaźniają… przynajmniej tak im się wydaje początkowo. Co
wybierze Will? Co zwycięży: poczucie obowiązku czy uczucie?
            Po
przeczytaniu „Odmieńca” Philippi Gregory zaczęłam patrzeć przyjaźniejszym okiem
na romanse historyczne. Zaczynam po nie sięgać, ale po długim myśleniu za i
przeciw. Do przeczytania tej książki skłoniły mnie trzy rzeczy: okładka, nota
wydawcy i… wydawnictwo, które je wydało, bo prawdę mówiąc nie zawiodła mnie ani
jedna książka wydana przez Egmont. Czy ta dobra passa trwa nadal? Czy może tym
razem się pomyliłam i zawiodłam?
            Eve
Edwards w niesamowity sposób wprowadza czytelnika w świat szesnastowiecznej
Anglii. Z detalami opisuje to jak się wtedy żyło. Jaki był podział na biednych
i bogatych, tych co coś znaczą i tych co są niżej w hierarchii. Opisy, poglądów,
zachowań, ubioru, zabaw, w jaki sposób się one odbywały. Skrupulatnie
przedstawiła to jak się kiedyś patrzyło na małżeństwa i miejsce kobiet, jakie
powinny zajmować. W tych czasach związek z miłości to marzenie, a zdrady były
normalnością. Tak samo jak intrygi na królewskim dworze, zawiłe, często nie do
wyjaśnienia. Nie jestem jakimś specem w tym temacie, ale wydaje mi się, że
autorka realistycznie opisała wszystko i pomiędzy to umieściła historię miłosną
dwójki osób, które nie może być ze sobą – on szuka posażnej żony, a ona prócz
tytułu hrabiny nie ma nic. Powieść jest w kimacie tamtych czasów i temu nie da
się zaprzeczyć, bo choćby same słownictwo to potwierdza. Język jakim została
napisany jest typowym  językiem tamtych czasów,
ale prostym do przyswojenia. Fabuła powieści tworzy spójną oraz logiczną
całość, wydarzenia następują po sobie szybko i nie ma chwili, aby coś się nie
działo. Akcja toczy się wartko i nie brakło różnych zawirowań.
            Uwagę
z miejsca przykuwają kreacje bohaterów, co uważam za duży plus powieści. Są
wielowymiarowi i wyraziści. Każdy jest inny i niepowtarzalny, przez to, że tak
różni dodaje książce tego „czegoś”, autorka nadała im szereg cech i nie sposób
ich nie polubić, no z małymi wyjątkami, za to jacy są. Zwłaszcza Ellie i Will,
jako para głównych bohaterów wyróżniają się pozytywnie na tle innych, ale ich
nie przyćmiewają. Tutaj każdy ma do odegrania własną rolę. Co jeszcze zwróciło
moją uwagę to jak, mimo wszystko, traktowano kobiety, bardzo mi się podobało. Te
uwodzenie, zalecanie się i czarowanie słowami. Niby nie powinny się wychylać i
pobierać nauk, ale panowie szacunek do nich mieli. Szkoda, że teraz już tak się
nie czyni. Tak samo fascynujące było dbanie o konwenanse, nie powinno być mowy
o gafach czy okazywania emocji publicznie, a już o nie stosownym ubraniu w
ogóle nie powinno się myśleć.
            Bardzo
mi się ta książka spodobała i szczerze żałuje, że to już koniec. Przeczytałam
zaledwie w dwa wieczory i nie obraziłabym się gdyby książka była większej
objętości. Zaprzyjaźniłam się  z
bohaterami przez ten czas i z ciekawością śledziłam ich poczynania trzymając
kciuki, by jednak wszystko się im ułożyło. Przeżywałam wszystko wraz z nimi i
nie raz śmiałam się, smuciłam czy też denerwowałam w tych samych momentach co
oni. I nie mówię tu tylko o głównych postaciach. Polubiłam styl którym
posługuje się Edwards i to jak obrazowo przedstawia czasy, w których rzecz się
dzieje. Zauroczyła mnie i już nie mogę doczekać się drugiej części, choć żałuje
troszkę, że to już będzie całkiem inna historia i inni główni bohaterowie.
            „Alchemia
miłości”, jak to romans, mówi o miłości, w tym przypadku nie mającej racji
bytu. Ale to również powieść o trudnych wyborach i poświęceniu między
obowiązkiem, a uczuciem. To romans, ale nie jest płytki, nasuwa trochę
przemyśleń. No i ten język, którym został napisany…
*str. 280
Autor: Eve Edwards
Tytuł: Alchemia
miłości
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 25 września
2013
Liczba stron: 384
Kroniki rodu Lacey:
Alchemia
miłości
| Demony miłości

Ten post ma 7 komentarzy

  1. Dominika S.

    Nie spodziewałam się, że to może być taka fajna powieść, ale narobiłaś mi ochoty na nią 🙂 Lubię powieści historyczne i nawet rozbudowany wątek miłosny mi w nich nie przeszkadza zazwyczaj, więc jestem na tak 🙂

  2. cyrysia

    Uwielbiam romanse i nawet ostatnio skusiłam się na romans historyczny, który niesamowicie przypadł mi do gustu, dlatego bardzo chętnie dam szansę powyższej książce, bo również brzmi niezwykle obiecująco.

  3. monalisap

    Ostatnio książki osadzone w Anglii w dawnych czasach mnie fascynują- a i tej książce czytałam wiele dobrego, na pewno poszukam 🙂

  4. Tala Z

    Z każdą kolejną recenzją jestem jeszcze bardziej ciekawa tej książki.
    Chociaż przyznaję, że po pierwszych zapowiedziach jakoś mnie nie interesowała 😛

  5. Marta Kusz

    Ech! A miałam okazję, żeby ją recenzować ale bałam się, że co za dużo to nie zdrowo i wzięłam tylko Błękitny Zamek. Teraz muszę zacząć na nią polować bo opis brzmi świetnie i skoro tak oddaje starsze czasy a ja lubię romanse historyczne, no to nie ma bata 😉

Dodaj komentarz