Praca konkursowa – miejsce III

Trzecie miejsce Le Sherry zapewniło te oto opowiadanie 😉
Zapraszam do czytania! 😉
***
Opowieść
Wigilijna
     Ciemnowłosa dziewczyna stojąca przed lustrem spoglądała
co rusz na swoje odbicie, by zobaczyć czy wszystko jest tak jak być powinno. W
tej jeden jedyny wieczór musiała wyglądać idealnie i to bez dwóch zdań! Służące
i pomocnice kręciły się wokół niej i co jakiś czas poprawiały już i tak cudowny
wygląd wybranki księcia. No… może określenie „wybranki” nie było w tym
przypadku precyzyjnie dobrane.
Dziewczyna zanim się urodziła
została przypisana jako narzeczona, potomkowi króla więc bez słowa sprzeciwu,
musiała podporządkować się paktowi, zawartemu dawno temu przez jej rodziców.
Matka przygotowywała ją na ten dzień od narodzin. Mówiła, że na pewno książę
jej się spodoba, że z pewnością będzie uzdolniony, z nienagannym zachowaniem i
wspaniałymi manierami. Gdy córka pytała ją czy obydwoje będą się kochać, a tym
samym będą szczęśliwi, ta zaciskała usta w wąską linię i odwracała wzrok.
Dziecko wiedziało co to znaczy – jej życie małżeńskie nie będzie idealne.  
Mimo wszystko, kilkanaście lat
później stała przed lustrem i marszczyła czoło z niepokoju. Obawiała się, że
okaże się zbyt pospolita dla księcia, a ten upokorzy ją za to publicznie. Nie
była całkowicie przekonana do swojego wyglądu, choć wszyscy od lat mówili jej,
że jest pięknym dzieckiem. Ona tymczasem miała swoje własne mniemanie na swój
temat.
            Była
średniego wzrostu oraz szczupłej sylwetki dziewczyną. Długie włosy koloru
ciemnego kasztana bardzo przypominały barwą czarny, a ona nie za bardzo lubiła
ten kolor i słyszała, że książę także go nie cenił. Mieniące się jasnym
blaskiem, wielkie fiołkowe oczy otoczone wachlarzem gęstych rzęs wydawały jej
się dziwne, a ona niespecjalnie chciała wyróżniać się jako ta „inna”.  Miała jasną cerę, a na jej owalnej twarzyczce
niemal zawsze widniały rumieńce, które swoim kolorem przypominały malinowe
usta, a te często wykrzywione były w sztucznym uśmiechu, który miał mówić:
„wszystko jest jak najbardziej w porządku”.
            Dziewczyna
miała słabość do ubierania się w eleganckie stroje i nie wyobrażała sobie wkładać
na swoje delikatne ciało, innego materiału niż jedwab, atłas czy bawełna. Te
cechy nie czyniły z niej próżną – po prostu była wychowana w takich warunkach.
Jako dworska pani, córka jednego z bardziej liczących się Lordów miała życie,
które niedaleko odbiegało od idealnego. No może z wyjątkiem jednego szczegółu –
małżeństwa, które miało nastać w dzień jej szesnastych urodzin. Otaczający ją
ludzie często jej tego zazdrościli. „Będziesz żoną księcia” – mówili, a ona
odpowiadała: „Ale kto powiedział, że będę szczęśliwa?”. Odkąd sięgała pamięcią,
bała się tego dnia. Dnia, który całkiem przypadkiem – przypadał w drugi dzień
Świąt Bożego, które najbardziej w świecie kochała. Nawet nie chciała myśleć jak
małżeństwo zepsuje jej tegoroczne dni radości.
            Westchnęła
i dotknęła miękkiego materiału sukni. Sukni, która wyglądała po prostu
anielsko.
            Szata
wierzchnia była obszerna i fałdzista, rozcięta z przodu od krawędzi kołnierza w
dół. Spięta na podwyższonym stanie ozdobną szarfą w kolorze złocistym. Rękawy
wyglądały fantazyjnie: otwarte, sięgające ku ziemi, z ukosem pokrywającym się z
linią biegnącą na zewnątrz ręki, wzdłuż łokcia. Jedwabny materiał przylegał
ściśle do ciała nosicielki, a rozszerzał się dopiero w pasie, przewiązanym
złotym pasem ozdobnym. Spódnica wyglądała bardzo szykownie. Miała piękne hafty
przedstawiające dzikie odmiany kwiatów oraz ptaków, i całe mnóstwo falbanek.
Mimo to, nie wyglądała przerażająco, jakby twórca przesadził z ozdobami.
Wpasował wszystko w siebie tak, by wyglądało elegancko, ale niezbyt banalnie.
Kolor również został dobrany idealnie. Szmaragdowy – który nie kłócił się z
oczami panny. Na stopach miała pantofelki. Kręcone włosy opadały jej na
szczupłe ramię, a niektóre kosmyki spięte były ozdobnymi kwiatami, wykonanymi z
drogich kamieni.
            Wyglądała
jak prawdziwa dama, mogąca poślubić syna króla, ale wcale się tak nie czuła.
Wydawała się być przygnębiona i nieco przytłoczona wszystkim co miało ją
spotkać tego dnia. Przez cały ten czas, nie zapominała, że nie tylko jej
urodziny będą tego dnia obchodzone, ale również samego księcia. Ironią losu
było, że obydwoje narodzili się w ten sam dzień, niemal o tej samej porze.
Przygryzła wargi, ale zaraz
później oprzytomniała i potrząsając głową przypomniała sobie jak matka
upominała ją, by tego nie robiła, gdyż to nie wyglądało elegancko.
– Czy lady Rivera jest gotowa do
wejścia na salę balową? – Dziewczyna nawet nie zauważyła kiedy do komnaty
weszła jakaś kobieta. Niepewnie skinęła głową, a chwilę później choć trochę
zaczęła przypominać dawną siebie. Wyprostowała ramiona, uniosła dumnie
podbródek i lekkim krokiem, z nie udawaną gracją skierowała się w stronę
wielkiej Sali.
Tuż przed złocistymi, dębowymi
drzwiami spostrzegła trzy postaci. Z trudem powstrzymywała się przed
podbiegnięciem do jednej z nich i wpadnięciem w jej ciepłe ramiona. Matka
posłała jej pocieszający uśmiech, jakby doskonale wiedziała jakie myśli trapią
jej córkę.
– Isoldo, wyglądasz doprawdy
urzekająco! – wykrzyknęła niewysoka, jasnowłosa kobieta stojąca tuż obok rodzicielki
dziewczyny. Wnet ta pojęła z kim ma do czynienia.
– Pani Leticio, bardzo się
cieszę, że wreszcie mam okazję panią poznać – ukłoniła się nisko
– Och, moje dziecko! Doprawdy,
wyrosła z ciebie piękna, młoda dziewczyna! Toż to dla mnie zaszczyt, iż od jutra
będziesz należeć do mojej rodziny! – wykrzyknęła entuzjastycznie królowa i
uśmiechnęła się szczerym, promiennym uśmiechem, który rozjaśnił całą jej twarz.
Wyglądała naprawdę fantastycznie. Miała na sobie błękitną suknię z atłasu i
dużo biżuterii. Była nieco pulchniejsza od dziewczyny i w niemal tym samym
wzroście co ona, ale życzliwość biła od niej strumieniami. Z opowiastek
wieśniaków wynikało, że ta kobieta miała serce wielkie jak wszechświat i była
niemal słońcem w ponurym średniowiecznym czasie, w którym aż się roiło od
nieprzyjaciół i stale rozrastających się konfliktów.
– To raczej ja dostąpiłam
zaszczytu – przyznała jej przyszła synowa, czym zasłużyła sobie na kolejny
szeroki uśmiech.
– Ach Sabelino! Musisz być bardzo
dumna z takiej córki!
– Uwierz mi moja pani, że jestem
– matka spojrzała na nią z lekkim rozbawieniem. Isolda słyszała, iż te dwie
niemal od zawsze świetnie się ze sobą dogadywały. Taka znajomość zdecydowanie
nie przynosiła ze sobą niczego złego. 
– Dość tych rozmów, wejdźmy na Salę
by świętować Boże Narodzenie – powiedziała trzecia postać. Isolda zauważyła, że
był to pastor o przyjemnej twarzy i niebiańskim uśmiechu. Miał pomarszczoną
twarz, nieco sine usta, miłe czekoladowe oczy i trzęsące się ręce. Był już w
podeszłym wieku, ale w czasie tych kilkudziesięciu lat swojej egzystencji
wzbudził wśród mieszczan i dworskiego ludu wielki szacunek. Był bardzo cenionym
proboszczem tamtejszej parafii.
– Tak, tak! Całkiem bym
zapomniała, że goście czekają! – królowa uniosła ręce do nieba, a później
jednym machnięciem ręki nakazała rycerzom, by otworzyli dębowe drzwi. Te
uchyliły się z cichym zgrzytem.
W środku czekali na nich niemal
wszyscy ważniejsi przedstawiciele mieszczan i królewskich rodzin, którzy
przyjechali do królestwa nie tyle na Boże Narodzenie, co na ślub księcia, który
miał się odbyć następnego dnia. Stoły ustawione były w kształt przypominający
literę „U”, dzięki czemu między nimi było mnóstwo miejsca na tańce i zabawę.
Sala balowa była naprawdę ogromna. Sufit wspierany przez drewniane kolumny,
ozdobiony szarfami w kolorach królewskich robił piorunujące wrażenie. Na nim
zawieszone były żyrandole wykonane ze złota. Ściany pokryte były różnymi
herbami, obrazami i malowidłami przedstawiającymi smoki, zamki, doliny i ważne
osobistości. Parkiet przykryty kosztownymi i bogato zdobionymi dywanami
przywiezionymi z dalekich krajów, również robił wrażenie. Niemal wszędzie
poustawiane były wazy z różnokolorowymi kwiatami i ozdobami świątecznymi. Nad
głowami gośćmi zwisała pięknie kwitnąca jemioła, po ścianach piął się bluszcz,
a gdzieniegdzie można było zauważyć gałązki ostrokrzewu.
W powietrzu unosiły się piękne
zapachy dań i świątecznych przysmaków. Na twarzach gości widniały uśmiechy,
wszyscy się radowali, śmiali. Czas Świąt był naprawdę pięknym okresem. Chyba
nie było osoby w królestwie, która nie dostrzegałaby jego uroku.
Gdy królowa, wraz z pastorem
Heronem, Lady Sabeliną i jej córką Isoldą weszli do środka w komnacie
zapanowała cisza. Każdy z ciekawością przypatrywał się przyszłej żonie księcia,
a później zaczęły się szepty. Córka Lorda Rivera zrobiła na nich bardzo
pozytywne wrażenie. Nikt nie mógł uwierzyć w to jaka jest piękna i z jaką
gracją porusza się, idąc w stronę stołu najbardziej widocznego, gdzie było
przygotowanych dokładnie dziesięć obitych w czerwony aksamit, eleganckich
foteli. Z nich najbardziej wyróżniały się szczególnie cztery. Jeden oczywiście
króla, z pięknymi ozdobami ze szlachetnych kamieni, drugi trochę niższy z
przyczepionymi kwiatami, gdzie miała usiąść królowa Leticia no i dwa dla pary
narzeczonych, przysypane płatkami róż. Pozostałe sześć miejsc obok było
zarezerwowane dla matki i ojca Isoldy, biskupa, który miał nazajutrz połączyć
więzłem małżeńskim młodych, pastora Heronema, drugiego syna króla, oraz jego córki,
która niedawno obchodziła dopiero dziewiąte urodziny.
Królowa poprowadziła swoich
honorowych gości do stołu, przy którym siedziało jedynie rodzeństwo królewskie.
Dziewczynka miała jasne, niemal białe włosy oraz duże czekoladowe oczy.
Uśmiechała się radośnie i promieniowała tym samym optymizmem co jej matka.
Chłopiec obok niej wyglądał inaczej. Był o rok młodszy od Isoldy i czuć było od
niego pewność siebie, a może nawet pychę. Ciemne oczy patrzyły na wszystkich z
pogardą, usta wykrzywione były w dziwnym, złośliwym uśmieszku, a jego postawa
świadczyła o tym, że nie jest idealnym synem dla swojego ojca. Może wynikało to
z tego, że nie był pierwszy do objęcia tronu i zawsze przed nim stał ktoś inny. Przypominał zgorzkniałego
starca, który prycha na wszystkich i beznamiętnie wpatruje się w pustkę.
W momencie gdy Isolda wraz ze
swoją matką, królową oraz pastorem doszli do stołu, wielkie wrota otwarły się.
Do Sali weszła cała gwardia rycerska, wymachując chorągiewkami i szarfami. W
pierwszej kolejności Isolda zobaczyła króla. Miał nieco siwe już włosy, oczy w
kolorze karmelu i usta wygięte w uśmiechu pełnym zadowolenia. Ubrany był w
elegancką, bogato zdobioną szatę i czerwony płaszcz. Na jego głowie spoczywała
korona wykonana ze złota i rubinów. Za nim podążał biskup o pełnym powagi
spojrzeniu i bystrych piwnych oczach, oraz kręconych włosach wyłaniających się
spod okrycia głowy. Tuż obok kroczył Lord Rivera – dumnej postawy mężczyzna o
sylwetce prawdziwego rycerza. Na jego twarzy widniały pierwsze objawy starości,
lecz oczy koloru szafirów nie traciły jasnego, zdrowego blasku. To po nim,
przyszła żona księcia, odziedziczyła łagodne rysy twarzy i małe, malinowe usta.
Resztą przypominała matkę. Lord Rivera ubrany był w piękne, ozdobne szaty
wyjściowe w kolorze srebrnym i szmaragdowym. Kolorystycznie idealnie zgrał się
z suknią żony.
To jednak nie jego widok wzbudził
w Isoldzie ciekawość. Jej wzrok od początku skupiał się wyłącznie na jednej
osobie. Książe Theobald – jej przyszły mąż wyglądał… nieziemsko. Miał włosy
koloru piasku na pustyni i duże, przenikliwe, szmaragdowe oczy, które zapewne
odziedziczył po matce. Był wysoki i umięśniony, jednak nie na tyle, aby jego
wygląd wzbudzał jakieś poczucie mniejszości u innych. Dzięki dość smukłej
sylwetce, chłopak poruszał się ze zwinnością i gracją dzikiego kota. Jego usta
wygięte były w łobuzerskim uśmiechu, przez który większość dam na Sali traciła
oddech. Jego spojrzenie wędrowało od ściany do ściany, wyglądał jakby to jak
prezentowało się pomieszczenie robiło na nim duże wrażenie i było dla niego
ważne. Isolda pomyślała, że czuł się związany z tym miejscem.
Najprawdopodobniej wchodził tu przez lata swojej egzystencji mnóstwo razy.
Przez całe swoje życie jadał uczty w tej Sali, a nazajutrz miał mieć tu swoją
własną, weselną uroczystość. Po szesnastu latach…
Ich spojrzenia w końcu się
spotkały. Książę lustrował ją od stóp do głów. Dziewczynie przechodziły ciarki
po ciele, kiedy tak wędrował wzrokiem po jej szczupłej sylwetce, kiedy jego
oczy skupiły się na jej ustach, włosach, oczach. Nie wiedziała jakie wywarła na
nim wrażenie, bowiem chłopak niemal natychmiast odwrócił wzrok. Zasmuciła się.
Czuła, że mu się nie spodoba… po prostu wiedziała, że tak będzie! Z całych sił
walczyła z nadciągającymi łzami. Matka pogładziła ją po ramieniu, jakby dodając
otuchy. Córka spojrzała na nią dziękczynnie. Chwilę później wszyscy usiedli
przy stole.
Przyszła księżniczka musiała
zająć miejsce obok swojego narzeczonego. Niespecjalnie cieszyła ją ta
perspektywa. Musieli jednak dbać o pozory. Obserwował ich biskup i mnóstwo
ważnych ludzi, których zdanie bardzo się w królestwie liczyło. Isolda nie mogła
przestać się kręcić na miejscu, dopóki kapłan nie odmówił modlitwy i nie
pobłogosławił gospodarzy oraz posiłku. Chwilę później do Sali zaczęli wchodzić
służący ze srebrnymi tacami. Chcąc nie chcąc, zaczęła grać rolę idealnej
narzeczonej.
Król gawędził z jej ojcem, a
królowa z pastorem. Jej matka tymczasem uraczyła swoimi intrygującymi
historiami biskupa, który sprawiał wrażenie dość zadowolonego z sytuacji, w
której się znalazł. Rodzeństwo królewskie milczało, choć dziewczynka szczerzyła
ząbki, w przeciwieństwie do swojego starszego, nieco mrocznego brata, który ani
na chwilę nie spuszczał wzroku z Isoldy. Dziewczyna źle się czuła będąc
przeszywana jego nieco dziwnym, tajemniczym spojrzeniem. Na Sali tymczasem
panował gwar, ludzie śmiali się i rozmawiali ożywionymi głosami. Zazdrościła im
tego, jacy byli zrelaksowani. Instynktownie wiedziała, że powinna zająć rozmową
swojego przyszłego męża, ale nie miała pomysłu ani ochoty na pogawędkę z nim.
Wcześniej nigdy się nie widzieli, nie zostali sobie przedstawieni. Jedynie
formalnie, kiedy mieli chyba po dziesięć lat, jednak wtedy myśleli o swoim
ślubie jak o bardzo odległym wydarzeniu. Cóż. Przyszło szybciej niż im się to
wydawało.
Odchrząknęła czując narastającą w
jej gardle gulę. Zaczęło jej się robić duszno z nerwów.
– Więc… pani? – odezwał się nagle
książę Theobald, a jego wzrok znów spoczął na niej. Wcale nie poczuła się
lepiej. – Nie zostaliśmy sobie przedstawieni.
– Isolda – podała mu swoją dłoń,
a on ją uniósł do swoich ust i delikatnie pocałował. Dotyk jego warg był jak muśnięcie
wiatrem na jej skórze.
– Theo –  myślę, że możemy sobie darować tytuły
szlacheckie – uśmiechnął się. Jego młodsza siostra zachichotała. Ten, jakby
sobie zdał sprawę z jej obecności. – Pragnę ci przedstawić księżniczkę Clarice
– małą, zamkową psotnicę – posłał jej olśniewający uśmiech. Później zwrócił
głowę w kierunku swojego brata i mina nieco mu zrzedła. – A to książę Alan –
zacisnął usta w wąską linię.
Przyszła księżniczka popatrzyła
na niego. Wyglądał naprawdę niebezpiecznie, a ponadto na jego ustach widniał
uśmieszek wyższości. Miał minę jakby skrywał przed światem jakiś wielki sekret,
który może się dla nich wszystkich okazać zgubą. Promieniował dziwną mieszanką
pewności siebie i arogancji. Był niebezpieczny.
Isolda oderwała się myślami od
tajemniczego księcia dopiero wtedy, gdy służba położyła przed nią na stole
głowę dzika. Czuć było także rozmaryn. Dziewczyna poczuła jaka jest głodna
dopiero, gdy do jej nozdrzy dotarł cudowny zapach jedzenia. Posilając się,
rozmyślała o Świętach, o tym co nastąpi następnego dnia. Aby nerwy nie przejęły
nad nią kontroli, rozglądnęła się po Sali.  
Boże Narodzenie zawsze obchodzone
było hucznie i wesoło. Na stołach stały dzbany z winem, piwem oraz innymi
napojami powodującymi upojenie. Gdy rozległa się muzyka, mnóstwo par podniosło
się ze swoich miejsc i podążyło na środek Sali balowej, gdzie zaczęli tańczyć.
Isolda w tym czasie rozmawiała z królem i jego małżonką. W mig spostrzegła,
dlaczego jej ojciec tak sobie cenił swojego władcę. Był zabawny, zdumiewająco
dobry i doskonale rozumiał sytuację, w której się ona znalazła. Wyraził swoje
współczucie nad śmiercią jej dziadka, która miała miejsce kilka tygodni
wcześniej, a później posłał swojemu pierworodnemu synowi krótkie, znaczące
spojrzenie. W następnym momencie książę Theo stał już przy niej i wyciągał do
niej rękę, prosząc ją w ten sposób do tańca. Oczywiście wiedziała, że nie wolno
jej odmówić. Nie jemu.
Podążyli na sam środek parkietu i
tam, między wieloma parami zaczęli poruszać się eleganckimi ruchami do pięknej
melodii. Książę przycisnął ją do swojego ciała i zaczął prowadzić do tańca.
Przez cały ten czas nie odwracał od niej wzroku. Jego oczy były jedną wielką
głębią, w której można było się zanurzyć i nigdy już nie uwolnić. Otrzeźwiała
dopiero kiedy przypomniała sobie, jak wcześniej książę opuścił wzrok. Tak jakby
mu się nie spodobała. Jakby była nie dość dobra…
Poczuła jak ktoś ją popycha, a w
następnym momencie była już w ramionach swojego narzeczonego. Było jej ciepło,
ale nie na tyle, aby zapomnieć. Wyprostowana i milcząca, rozejrzała się.
Pomiędzy tańczącymi przemykała sylwetka księcia Alana. To on musiał być
odpowiedzialny za jej niedoszły wypadek. Zastanawiała się czy jej nie lubi, czy
po prostu chciał zrobić przyjemność starszemu bratu. Pierwsza opcja wydawała
jej się prawdopodobniejsza. Poprawiła suknię i znów spojrzała na Theobalda.
Patrzył na nią zamyślonym wzrokiem, jakby chciał odkryć tajemnice jej duszy.
W następnym momencie została
poproszona do tańca przez jakiegoś młodego człowieka, więc z ulgą spędziła
kolejne minuty na wykonywaniu czynności, którą bardzo lubiła. Bawiła się do
północy z resztą zaproszonych gości. Poznawała różnych ludzi i zagłębiała się z
królową Leticią w przeszłość Theo, która była dość interesująca. Młodzi
spędzali mnóstwo czasu razem, choć nie w cztery oczy. Bała się z nim zostać sam
na sam. Bała się tego o czym mogliby razem rozmawiać. Bała się, że nie jest
dość dobra. Mimo wszystko te uczucia nie zmniejszyły radości jaką odczuwała
tego dnia. Kochała Boże Narodzenie i entuzjazm jaki wywoływało.
Nocą kiedy wszyscy kładli się
spać ona wciąż myślała o udanym popołudniu. Spokój został przerwany w jednej
sekundzie. Ciszę rozdarł przerażający krzyk. Zarzuciła na siebie szatę i
wybiegła ze swojej komnaty z dudniącym w piersi sercem. Zauważyła jak reszta
zaniepokojonych ludzi przemyka obok, więc postanowiła udać się z nimi. Tłum
zatrzymał się na dziedzińcu przed zamkiem. Jakieś kobiety jęczały i zakrywały
sobie oczy rękoma, a starcy wykonywali znaki krzyża i wznosili dłonie do nieba.
Strażnicy odsuwali wszystkich od marmurowej fontanny. Isolda podeszła bliżej, a
chwilę później poczuła mdłości. Na ziemi leżało ciało biskupa, który miał
udzielić jej ślubu. Oprócz wbitego w ciało noża, miał zdartą z twarzy skórę, jakby
ktoś go żywcem torturował. W oczodołach widniały białka bez źrenic, a reszta
ciała była skrwawiona, jakby ktoś wylał na mężczyznę wiadro farby.
Dziewczyna myślała, że nie może
być gorzej, ale wtem zobaczyła kogo trzymają strażnicy. Chłopak był średniego
wzrostu, miał cień zarostu na twarzy oraz duże, piwne oczy i włosy koloru
najciemniejszej nocy. Zgrabne ciało w tamtym momencie było pobite i poobijane,
jakby stoczył bójkę, a ręce miał zakrwawione. Isolda dopiero wtedy zdała sobie
sprawę, że wie kto popełnił takie morderstwo i dlaczego. Wiedziała, że sztylet,
który spoczywał w klatce piersiowej biskupa, był przeznaczony dla księcia
Theobalda. Wiedziała, że to ona jest odpowiedzialna za dokonaną zbrodnię.
Oczy zbrodniarza spotkały się z
jej spojrzeniem. Chłopak uśmiechnął się szeroko.
– Nikt nas nie rozdzieli –
powiedział, a później zwiesił głowę i zamknął oczy, gdyż strażnik uderzył go w
skroń. Stracił przytomność.
– Henry… – jęknęła i poczuła jak
spada. To ojciec złapał jej małe ciało, zanim uderzyło o ziemię. Lady Rivera
podbiegła do córki i zerknęła na nią. Gdy upewniła się, że ta tylko straciła
przytomność, dała znać strażnikom, by zabrali stąd Henry’ego. Czekała go
najprawdopodobniej kara śmierci, a to tylko dlatego, że kochał Isoldę i nie
chciał dopuścić do jej ślubu. W ich miasteczku był rzemieślnikiem. Zawsze
zachowywał się nienagannie. Szanował wszystkich ludzi, był grzeczny, miły i
pomocny. A jednak gdy stracił kogoś kto był mu najbliższy zwariował. Jego
dziwne ataki zaczęły się jeszcze zanim państwo Riverowie opuścili wioskę.
Całymi nocami próbował dostać się przez okno, do komnaty swojej miłości.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że ona go nie kochała. Owszem –
lubiła i ceniła go sobie, jednak nigdy nie darzyła go uczuciem.
– Co tu się dzieje?! – rozległ
się wrzask króla Williama. Biegł w aksamitnym szlafroku, a za nim podążała jego
żona i cała trójka dzieci. Lord Rivera począł wyjaśnianie z prawdopodobnego
powodu dokonania morderstwa. Królowa Leticia zbladła.
– Co z Isoldą? Biedna dziewczyna…
zawołam medyka! – wykrzyknęła, ale w tym momencie, nieprzytomna dama uniosła
powieki. Przestraszona, że ma kłopoty zaczęła przepraszać wszystkich. Matka
próbowała ją uspokoić, jednak wyglądało na to, że to paranoja.
– Alanie… – szepnęła prosząco królowa
i posłała synowi znaczące spojrzenie. Młody, tajemniczy książę, który niegdyś
miał lekcje u miejscowego alchemika podszedł do narzeczonej brata i jednym
zgrabnym ruchem przytrzymał jej twarz w miejscu oraz nakazał otworzyć usta. Gdy
usłuchała, wlał jej do środka lekarstwo na uspokojenie. Zawsze nosił je przy
sobie. Na wszelki wypadek.
– Leki zaraz powinny zacząć
działać – mruknął. – Proponuję abyście wzięli dziewczynę stąd. Może mieć
niezbyt miłe wspomnienia.
Theobald, który do tej pory stał
cicho z boku, podniósł swoją przyszłą żonę i zaczął nieść w kierunku zamku.
Wszyscy pomyśleli, iż wreszcie zachowuje się jak powinien. Troskliwie i
pomocnie. Grzecznie. Zaniósł ją do Sali balowej, która nadal była udekorowana
świątecznymi dekoracjami. Przede wszystkim jednak – czuć było tam radość,
spokój, pewien optymistyczny nastrój. Położył ją na fotelu, a sam ukląkł przed
nią.
– Jak się czujesz? – spytał
całkiem poważny.
– To wszystko moja wina…
– Nieprawda Isoldo. Nie miałaś na
to wpływu.
– To mogłeś być ty!
– Ale nie byłem – zapadła na
chwilę cisza. Po raz pierwszy oboje pomyśleli, że może jednak wcale jako
małżeństwu nie będzie im ze sobą źle. Już czuli się od siebie uzależnieni i za
siebie odpowiedzialni.
– Ja… chciałem cię przeprosić. To
małżeństwo przekreśla ci życie – wyszeptał skruszony, jakby faktycznie żałował,
że dziewczyna musi robić coś wbrew sobie. Isolda patrzyła na niego z
zaskoczeniem, a później nagle szeroko się uśmiechnęła.
– Myślę, że jest zupełnie na
odwrót, mój panie – powiedziała i zachichotała. Theobald spojrzał na nią i
również jego kąciki ust uniosły się ku górze. Patrząc w jej fiołkowe oczy
widział swoją przyszłość. Oni we dwoje, jako przyszli władcy. Oni razem
wychowujący dwójkę brzdąców. W tamtym momencie, ani jemu, ani jej przez myśl
nie przeszło by rozważać zabójstwo biskupa.
– Co ze ślubem? – spytała lady
Rivera, nieco zaniepokojona.
– Nic się nie martw moja mała.
Czuję, że wszystko się ułoży… – wymruczał i przybliżył swoją twarz do jej w
nagłym porywie odwagi. Gdy ich usta się spotkały, obydwoje poczuli, że jego
słowa mogą być prawdziwe.
Ani jedno, ani drugie nie
zauważyli, że nad ich głowami rozkwitała jemioła. Symbol wiecznej miłości.

Ten post ma jeden komentarz

  1. Anonimowy

    Wonderful blog! I found it while surfing around on Yahoo News.
    Do you have any suggestions on how to get listed in Yahoo News?
    I've been trying for a while but I never seem to get there!
    Thanks

    Buy Online Success Apprentice

Dodaj komentarz