Dzisiaj swoją premierę ma książka Z całego serca R.S. Grey, której patronuję. Niedawno mieliście okazję przeczytać jej recenzję, a dziś zapraszam do poczytania jej fragmentu. Mam nadzieję, że dacie się namówić na przeczytanie tego tytułu.
Rozdział 1
W pewne zwykłe sobotnie popołudnie stałam w domu pogrzebowym, lustrując rzędy urn, zupełnie jakbym rozglądała się po sklepowych półkach. Było z czego wybierać. Zaskoczyło mnie to. Myślałam, że urny mają standardowe kolory i rozmiary, ale myliłam się. Już dawno stały się produktem naszej gospodarki. Żeby nie wspomnieć o poczuciu winy, dręczącym tych, którzy mieliby te urny wybierać. Niby czemu ktoś, kogo kochamy, miałby utknąć w czarnym ceramicznym szkaradztwie, kiedy można wybrać mu coś bardziej spersonalizowanego? Było tu wszystko: urny w kolorze moro i w kształcie jeleniej głowy, lśniące serca oraz patriotyczna flaga zdobiona bielikiem amerykańskim.
Stałam tak, gapiąc się na te niedorzeczne przedmioty i rozważając swoje możliwości, kiedy wszedł on.
Mały dzwoneczek u drzwi zadźwięczał beztrosko, co wydało mi się dość dziwne jak na dom pogrzebowy, ale nie odwróciłam się. Takie miejsca były przygnębiające, a ja miałam określony cel: wybrać urnę i czym prędzej stąd wyjść. Echo kroków rozbrzmiewało za moimi plecami, aż nieznajomy znalazł się w zasięgu wzroku.
Zamarłam.
Ze wszystkich alejek musiał wybrać akurat tę, w której stałam? Czy wybór urny nie jest czymś osobistym? Ludzie naprawdę nie mają za grosz przyzwoitości. Nie oderwałam wzroku od urn, ale to go nie zniechęciło.
– Bez dwóch zdań wybrałbym tę. Nic lepiej nie świadczy o tym, że w środku znajdują się prochy ukochanej osoby, jak urna w czerwone i białe kropki – zasugerował chrapliwy głos. Właśnie ten głos rozproszył moje skupienie.
Zerknęłam w lewo i dostrzegłam faceta z rękami w kieszeniach. Granatowa czapka z daszkiem zakrywała jego niesforne, brązowe włosy.
Krzywy uśmieszek podpowiadał, że się ze mną droczył. W domu pogrzebowym.
Zmrużyłam oczy, starając się ocenić, czego chce, ale nic nie wymyśliłam.
– Na pewno wezmę to pod uwagę – wymamrotałam beznamiętnie, po czym odwróciłam się, by wejść w kolejną alejkę. Nie poszedł za mną, więc pomyślałam, że moja lakoniczna odpowiedź go zniechęciła.
Przeciągałam opuszkiem palca po półce, zbierając kurz, kiedy sprzedawca okrążył ladę. Wcześniej go nie dostrzegłam, ale teraz ciężko byłoby go nie zauważyć. Mężczyzna o posturze niedźwiedzia przypominał czarny kleks. Na próżno próbował wcisnąć się w tani garnitur, który może pasował na niego z dziesięć lat temu, kiedy był jeszcze w stanie zobaczyć swoje palce u stóp.
– Dzień dobry. Witaj w Domu Pogrzebowym Ala. Czy mogę jakoś pomóc?
Nie wątpiłam, że wygłaszał tę formułkę niezliczoną ilość razy, ale i tak lekko rozczarowały mnie znudzenie i brak emocji w jego głosie. Pomoc w wyborze urny była wyraźnie ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
Nie miałam szansy odpowiedzieć.
– Tak. Al, zgadza się? – odezwał się pan Chrapliwy
Głos. Nie zdawałam sobie sprawy, że za mną poszedł.
Sprzedawca zmarszczył brwi, aż połączyły się w jedną kreskę.
– Nie. Jestem jego wnukiem. Fred.
Chociaż się nie odwróciłam, czułam, że nieznajomy podchodzi bliżej.
– Fred. Wspaniałe imię. Sądzę, że ta młoda dama potrzebuje pomocy. Wygląda na trochę zagubioną.
Odwróciłam się i rzuciłam mu spojrzenie, które niewątpliwie było mordercze. Nazwał mnie „młodą damą”, jakby sam nie był o rok czy dwa starszy ode mnie.
– O co ci chodzi? Nie jestem zagubiona – powiedziałam ostro.
Durnowaty uśmieszek ani na moment nie zniknął z jego twarzy. Kim, do cholery, był ten facet?
Omiotłam spojrzeniem jego miękki czarny T-shirt z napisem: „Don’t do school, eat your drugs, stay in vegetables”, po czym podniosłam wzrok na skryte w cieniu oczy. Z powodu czapki nie byłam w stanie dostrzec koloru, ale świetnie widziałam inne szczegóły: doskonałe kości policzkowe, prosty nos, zmysłowe usta, długie rzęsy i wyraźnie zarysowane brwi. Gdybyśmy nie byli w domu pogrzebowym i gdyby się mnie nie czepiał, pewnie zastanawiałabym się, czy czasem nie przehandlował duszy w zamian za taki wygląd.
– Proszę pani – powiedział Fred, czym sprowadził mnie na ziemię.
– W zasadzie to tak, może pan pomóc. Szukam prostej czarnej urny. Macie coś takiego? – Wykonałam gest obejmujący cały dom pogrzebowy. – Wygląda na to, że czarne urny są tylko w wersji z brokatem, ale to nie…
Fred nieudolnie usiłował przewrócić oczami tak, by nikt nie zauważył, po czym odwrócił wielkie cielsko w stronę drzwi.
– Sprawdzę na zapleczu – powiedział takim tonem, jakbym poprosiła o gwiazdkę z nieba.
Patrzyłam za nim przez chwilę, po czym odwróciłam wzrok na znak wiszący nad ladą, który głosił: „Nasze ceny są sześć stóp przed konkurencją”.
Taktownie.
– A więc… – Chrapliwy Głos zakołysał się na piętach i zmierzył mnie wzrokiem.
– Przepraszam, jesteś tu po to, żeby wybrać urnę, czy…? – odparłam, rozglądając się, by znaleźć jakieś wyjaśnienie jego dziwnego, aczkolwiek intrygującego zachowania.
– Nie.
– Nie?
Niewinnie wzruszył ramionami.
– Lubię tu przychodzić i oglądać najnowsze modele.
Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz potrzebować swojej.
Rozdziawiłam usta.
– Poważnie?
Uśmiechnął się seksownie. A niech to.
– Nie. Kupowałem napój po drugiej stronie ulicy i zobaczyłem, że tu wchodzisz, więc pod wpływem impulsu postanowiłem pójść za tobą.
Zakłopotana zmrużyłam oczy. Oczywiście. Za dobry z niego towar, żeby był normalny.
– Więc jesteś stalkerem? – spytałam ostro.
Uśmiechnął się. To był ten rodzaj uśmiechu, który sprawia, że miękną kolana.
– Wolę ująć to w inny sposób: przyciągnęła mnie twoja uroda.
No dajcie spokój. Skłamałabym mówiąc, że nie zaskoczył mnie swoją odpowiedzią. Musiałam szybko dojść do siebie i coś powiedzieć.
– Jasne. Cóż, osiągnąłeś tylko tyle, że mnie zirytowałeś, więc możesz już sobie iść.
Byłam niemiła, ale całe to jego zachowanie stanowiło zagrożenie dla mojego solidnego planu.
Staliśmy tak i choć sytuacja była niezręczna, żadne z nas nie wykonało żadnego ruchu, by ją zakończyć. Większość znanych mi osób zadawalały płytkie odpowiedzi i pusta uprzejmość. Na pytanie „Jak się masz?” wszyscy zawsze odpowiadają „Dobrze”. Ale ten facet taki nie był.
Choć w ogóle go nie znałam, robił wrażenie zaciekawionego, upartego i nieustępliwego.
– Na co ta urna? – spytał z bezwstydną ciekawością.
Co?
– Co? Kto pyta o takie rzeczy? Słyszałeś o czymś takim jak granice? – Uniosłam brwi, przybierając krytyczny wyraz twarzy.
Wolno skinął głową i choć mogłabym przysiąc, że nie chciał, odpuścił.
– Masz rację. Przepraszam.
– To dla mojego psa. – Skrzyżowałam ramiona i przechyliłam głowę. Proszę. A teraz sobie idź.
Oblizał usta, starając się ukryć uśmieszek. Nie powinien mieć wyrzutów sumienia, że zmusza mnie do zwierzeń o martwym psie?
Cóż, tak naprawdę nie było żadnego psa, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
– Ach, przykro mi to słyszeć. Jak miał na imię?
W jego głosie brzmiało współczucie, ale patrzył na mnie zwężonymi oczami, jakby nie do końca mi wierzył.
– Iskierka – odpowiedziałam, a potem, żeby przypieczętować swój los, dodałam: – naprawdę.
Nie pytajcie, dlaczego czułam, że powinnam usprawiedliwić swoje kłamstwo, ani dlaczego powiedziałam to głosem czterolatki.
Skinął głową życzliwie.
– Gdzie będziesz trzymała jego prochy?
Mogłam skłamać, ale coś mnie powstrzymało. Zamiast tego zorientowałam się, że opowiadam nieznajomemu o przygodzie, którą od miesięcy planowałam w sekrecie.
– Rozsypię je podczas podróży – powiedziałam łagodnie, wzruszając ramionami.
Uśmiechnął się szerzej. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
– Oszczędzę ci kłopotu. Nie musisz opowiadać mi o tej podróży, pojadę z tobą.
Patrzyłam się na niego całkowicie skonsternowana. Przez tego faceta kompletnie się zawiesiłam i mogłam jedynie gapić się na niego w milczeniu. W życiu nie widziałam nikogo równie aroganckiego, ale coś kryło się za jego żartami. Sądzę, że naprawdę chciał wyruszyć ze mną w podróż, mimo że w ogóle mnie nie znał.
Fred wyłonił się z zaplecza dokładnie w chwili, w której otworzyłam usta, by odpowiedzieć. Powstrzymałam się, jeszcze przez chwilę mierzyłam nieznajomego wzrokiem, po czym odwróciłam się w stronę Freda. W pulchnych ramionach niósł czarną urnę. Bingo.
– Mamy tylko ten egzemplarz, ale niestety jest uszkodzony.
Ma odprysk na brzegu – wymamrotał.
– Dostanę na nią jakąś zniżkę? – zapytałam. Nie musiała być idealna, żebym zrealizowała plan.
– Możesz ją sobie wziąć. – Wzruszył ramionami i podał mi urnę.
– Och, okej, dziękuję. To dla mojego psa – powtórzyłam kłamstwo, pozwalając, by zapuściło korzenie.
– Jasne – odparł bez emocji. – Coś jeszcze?
Zapach zmysłowej wody kolońskiej z powrotem przyciągnął moją uwagę do Chrapliwego Głosu.
– Ten koleś chyba szuka trumny – powiedziałam, wskazując za siebie.
Jego gardłowy śmiech podążał za mną w drodze do wyjścia. Pchnęłam drzwi i powitał mnie teksański gorąc. Lipiec nie miał litości.
– Hej, zaczekaj!
Włoski na karku stanęły mi dęba. Starałam się błyskawicznie ocenić sytuację. Było sobotnie popołudnie, znajdowałam się na przedmieściach Dallas. Chodnik był pełen ludzi. Samochody przejeżdżały z warkotem, sprawiając, że rozgrzany asfalt stawał się jeszcze gorętszy. Ten facet nie mógł mi zrobić krzywdy w biały dzień. A jeśli jednak by zrobił, bez wątpienia mówiliby o nas w wiadomościach o piątej. To się dopiero nazywa życie na krawędzi.
Z tą myślą odwróciłam się, postanawiając, że poświęcę mu jeszcze kilka minut.
– Jak masz na imię? – zapytał w chwili, gdy nasze twarze znalazły się naprzeciwko siebie.
Miał piwne oczy z delikatnym odcieniem zieleni. Teraz, kiedy znaleźliśmy się na słońcu, widziałam je doskonale.
– Abby.
Uśmiechnął się, jakbym mu właśnie powiedziała, że wygrał na loterii. Ten uśmiech podzielił jego twarz na dwoje i poczułam, że kąciki moich ust instynktownie unoszą się w odpowiedzi.
– Abby – powtórzył. W jego ustach brzmiało to lepiej niż w moich.
– Tak. – Przestąpiłam z nogi na nogę.
– Jestem Beck – odpowiedział, przyciskając dłoń do serca. Ujęło mnie to, choć jeszcze nie zdecydowałam, co o nim sądzić.
– Jak ten zespół? – zapytałam, mrużąc oczy i osłaniając je dłonią przed słońcem.
– Dokładnie.
Uśmiechnęłam się, bo nie mogłam się już powstrzymać. Ciężko opierać się takiemu urokowi.
– Chcę jechać z tobą w tę podróż – powtórzył tak pewnym tonem, że zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek spotkał się z odrzuceniem.
Przechyliłam głowę, po czym potrząsnęłam nią na boki.
– Nie przewiduję dodatkowych pasażerów, ale jestem pewna, że w tym samym czasie będzie się odbywało mnóstwo innych podróży.
Sądził, że jestem zabawna. Uśmiechnął się na mój komentarz, ale rozbawienie widoczne było bardziej w jego oczach. Przyszpilał mnie nimi, nie przyjmując mojej odmowy.
– Nie wątpię – zaczął – ale coś mi mówi, że tylko twojej nie chciałbym opuścić.
Przewróciłam oczami i cofnęłam się o krok, co jak później sobie uświadomiłam, było ostatnią próbą, jaką podjęło moje ciało, by zmusić mnie do trzymania się z daleka od kogoś takiego jak Beck.
– Ile będzie trwała? – zapytał. Może miał zaniki pamięci krótkotrwałej. Albo to, albo jako dziecko był naprawdę dobry w sportach i jeszcze nigdy nikt go nie pokonał.
– Dwa tygodnie… chociaż nie wiem, po co ci ta informacja, skoro i tak nigdy nie wyruszę w podróż z nieznajomym. No chyba że będę miała zamiar dołączyć do sekty albo zrobić coś głupiego i nieodpowiedzialnego.
Mój wywód zasłużył na kolejny uśmieszek.
– Ja nikomu nie powiem, a jeśli zrobisz coś głupiego, ale nikt się o tym nie dowie, to prawie tak, jakbyś tego nie zrobiła.
Rozdziawiłam usta, po czym przyjrzałam mu się uważnie.
– Dziwak z ciebie.
Nie zaprzeczył. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął coś, co wyglądało na sfatygowaną wizytówkę, oraz długopis. Pstryknął nim, po czym zapisał coś szybko.
– Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie w kwestii dodatkowego pasażera.
Uśmiechnął się ostatni raz i wręczył mi wizytówkę. Wzięłam ją, choć byłam pewna, że nie zmienię zdania.
Nie pożegnał się ani nic w tym stylu. Odwrócił się na pięcie i przebiegł na drugą stronę ulicy, jakby ostatnich trzydzieści minut w ogóle nie było. Stałam tam, wmurowana w ziemię, na tyle długo, by zobaczyć, jak znika w drzwiach stacji benzynowej. Gdy wyszedł chwilę później, trzymał w dłoni niebieski napój, a jego zielonkawe oczy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne. Może wcale nie zmyślał z tym napojem. Uniósł wzrok i kiedy zobaczył, że zezuję w jego kierunku, na twarzy wykwitł mu szeroki uśmiech. Nawet odległość ulicy nie była w stanie ochronić mnie przed jego urokiem. Niepostrzeżenie wskoczył do starego niebieskiego forda i odjechał, nie oglądając się za siebie.
Fajnie się zaczyna. Chcę wiedzieć, co będzie dalej. 😊
Czuję się namówiona 😉
Uwielbiam takie fragmenty po których jestem bardzo zaciekwaiona, ten fragment jest jednym z nich. 🤩
A ja mam mieszane odczucia…
Mam tę książkę po angielsku i właśnie w tej formie mam zamiar ją przeczytać. Slyszałam o niej wiele dobrego.
Ciekawie się zapowiada. Chętnie przeczytam całość 🙂
Przyznaję, że nie czytam fragmentów książek, siadam do nich jak już mam okazję zapoznać się z całością. 🙂