By nauczyć się jak żyć

„Kiedy nie można dodać dni do swojego
życia, trzeba dodać życia swoim dniom”.*

Jean Bernard, onkolog
Rodzice kochają swoje dzieci i uczynią
wszystko by te były szczęśliwe, radosne i nie cierpiały. Co jednak mają zrobić
gdy dowiadują się o chorobie swoich pociech i jedyne co mogą, to patrzeć, być
przy nich, kochać i sprawić, by ból nie był tak dotkliwy, a dni, które im
zostały były jak najbardziej radosne i pełne miłości.
Anne-Dauphine i Loïc mają
czteroletniego synka Gasparda, dwuletnią córeczkę
Thaïs, spodziewają się również trzeciego dziecka. Są
zwyczajną, szczęśliwą, snującą plany na przyszłość rodziną.
 Nawet przez chwilę nie myśleli, że spokój
panujący w ich domu jest tylko tymczasowy. W czasie wakacji Anne zauważa, że jej
najmłodsza latorośl lekko powłóczy nóżką. Początkowo lekarze twierdzą, że to
nic poważnego, ale kierują małą na kolejne badania, by dojść do tego co jej
jest. W dniu drugich urodzin
Thaïs małżeństwo słyszy
okrutny wyrok. Ich maleńka dziewczynka choruje na
Leukodystrofię
metachromatyczną –  chorobę powodującą
stopniową degradację układu nerwowego, co prowadzi do całkowitej utraty
możliwości chodzenie, mówienia, widzenia, a na końcu słyszenia i ostatecznie
śmierci… Ponadto okazuje się również, że nowo narodzone maleństwo cierpi na to
samo. Jak mają poradzić sobie w obliczu tak niewyobrażalnie bolesnej tragedii?
Powiedzieć, że lubię sięgać po książki
tego typu byłoby z mojej strony nietaktem, bo przecież to nie fikcja, a czyjeś
prawdziwe życie. Niemniej ciągnie mnie do takiej literatury, bo za każdym razem
coś mi przypomina, uświadamia i stawia do pionu, oczywiście po jakimś czasie,
bo na początku muszę je przeżyć i przepłakać.
„To nie słowa
ranią, lecz sposób w jaki je wypowiadamy”.*
Anne-Dauphine Julliand po usłyszeniu
diagnozy
Thaïs na początku się
załamała, ale później złożyła jej pewną obietnicę. „
Ślady małych
stóp na piasku” są zapisem i potwierdzeniem, że zarówno ona, reszta rodziny,
niania, a nawet przyjaciele spełnili, to co jej obiecano. Tytuł ten jest też świadectwem
miłości, zaangażowania, niewyobrażalnego cierpienia, nadziei oraz nauki. Widać
w nim jak przebiegało codzienne życie rodzinny, blaski i cienie kolejnych
godzin, dni, tygodni po tym jak w ich świat wkroczyła choroba. Francuska
dziennikarka bez koloryzowania czy łagodzenia opisuje swoje uczucia, lęki,
obawy, to jak wraz z innymi uczy się żyć z świadomością utraty ukochanej osoby,
ukazuje także dziecięce spojrzenie na zaistniałą sytuację, zupełnie inne od
dorosłego, a jakże trafne. To pokaz siły rodzinnej miłości, więzi łączącej
rodzeństwo, rodziców. Coś poruszającego i pięknego.
To wręcz
niewyobrażalne, jak po tylu szokujących wiadomościach i świadomości, że nie
można kompletnie nic zrobić, by uratować własne dziecko Anne i
Loïc
podążają dalej. Jestem pełna podziwu dla nich, bo mieli prawo się załamać, a
oni walczyli wytrwale nadal walczą, jak sądzę. Dla siebie, swoich dzieci trwają
z dnia na dzień, wykonując codzienne czynności, okazując miłość i dając
bezpieczeństwo. Nie są idealni, popełniają błędy, uczą się na nich, cierpią,
upadają, ale zawsze znajdują siły, by walczyć dalej. Pomiędzy ciemnymi chmurami
przebijają się promyki słońca, które rodzina Anne docenia i chłonie całą sobą.
Na niespełna
230 stronach znajdują się kolosalne wręcz pokłady uczuć, które uderzyły we mnie
i sprawiły, że… zupełnie nie wiem jak mam opisać, to co czuję. Z niepewnością i
strachem, a zarazem wielkim szacunkiem, przewracałam kolejne strony obawiając
się co na nich zastanę. Wiem, że taki koniec był nieunikniony, ale przecież
każdy buntuje się przeciwko cierpieniu dzieci. Mnie bolało serce w trakcie
czytania, a co dopiero czuli rodzice tracący swoją córeczkę, patrzący jak
cierpi i gaśnie… Płakałam nad tym tytułem chyba bez przerwy, łzami złości,
wzruszenia, radości i bólu. Jestem pełna podziwu dla rodziców oraz Thaïs, że
była tak silna, pogodna i pogodzona z tym co ma nadejść.
Niezmiernie
trudno było mi napisać o tej pozycji, bo cokolwiek nie przyjdzie mi na myśl, to
jest za mało, zbyt banalne, nie takie jak powinno. Ale coś powstało. To jedna z
tych publikacji, które trzeba przeczytać. Wzrusza, pozwala znaleźć odpowiedzi
na pytania o prawdę, miłość, sens życia oraz cierpienia. Napisana prostym, ale
ładnym językiem. Niesamowita!
„Czasami szczęście składa
się z drobiazgów, rzeczy maleńkich, niemal nieistotnych”.*
*Anne-Dauphine Julliand,
„Ślady małych stóp na piasku”
Autor: Anne-Dauphine
Julliand
Tytuł: Ślady małych
stóp na piasku
Wydawnictwo: Święty
Wojciech
Rok wydania: 15
października  2012
Liczba stron: 224

Ten post ma 14 komentarzy

  1. Le Sherry

    O Boże, nienawidzę książek pisanych na faktach. NIENAWIDZĘ. Zwłaszcza tych tragicznych, w stylu tej, którą właśnie zaprezentowałaś. One tak mnie niszczą, tak… bolą… A jeszcze jak pomyślę, co musiały przechodzić te osoby, o których są dane opowieści… Tracę rozum. Obawiam się, że jestem zbyt… czy ja wiem? Słaba? Wrażliwa? Na takie pokłady cierpienia i emocji. Dlatego fikcja jest moim wybawieniem. Bo tam przynajmniej wiem, że wszystko jakoś się układa. A nawet jeśli nie – że to i tak był wymysł autorów.
    Natomiast tutaj… Rany. Jakim… prawem ci rodzice mimo wszystko potrafili funkcjonować? Ja chyba bym się zatraciła. Straciła grunt pod nogami. Wszystko nagle po prostu… przestałoby istnieć. Świat by się zatrzymał i już nie ruszył do przodu.
    Zwracam zatem honor rodzicom, jak i chorym na tę straszną chorobę, o której pierwsze słyszę, a już jestem na maksa przerażona.
    Nie wiem czy sięgnę po tę pozycję. Prawdopodobnie nie, bo jestem zbyt wielkim tchórzem, by to zrobić. Ale polecę komu trzeba.
    Pozdrawiam,
    Sherry

  2. cyrysia

    Bardzo trudna lektura. Ciężko mi się ją czytało mimo iż bije od niej swego rodzaju optymizm.

  3. Alicja P.

    Czytałam, oj bardzo płakałam. Niesamowita książka…

  4. monalisap

    Czuję, że ta historia wycisnęła by ze mnie morze łez…

  5. Chiyome

    Nie lubię tego typu książek. Są zbyt smutne i zbyt prawdziwe. Co innego czytać o rzeczach, które się nie wydarzyły i ludziach, którzy nie umierali a co innego. Dziecko to chyba dla mnie za dużo. Poza tym ta choroba jest spełnieniem moich najgorszych koszmarów

  6. Joanna Stoczko

    Z tego co zauważyłam, to wydawnictwo Święty Wojciech wydaje same intrygujące książki. Osobiście nie miałam przyjemności zapoznać się z żadnym tytułem, ale chcę to zmienić w najbliższym czasie. Być może zacznę od powyższej pozycji 😉

  7. Agnieszka Kaniuk

    Czytałam już ponad rok temu ale do dziś pozostała w moim sercu i z pewnością pozostanie tam jeszcze bardzo długo.Płakałam jak bóbr.

  8. Renata

    Zgadzam się w 100%, książki pana Kasdepke, min. z serii "Co to znaczy…", "Kacperiada" czy też "Kuba i Buba" wykorzystuję od kilku lat w pracy z moimi uczniami, dzieci je uwielbiają, bo opowiastki są krótkie, z humorem, ale bardzo mądre.

    1. Irena Bujak

      Chyba wpisy ci się pomyliły, ale prawdą jest, że Kasdepke rewelacyjnie pisze 😉

Dodaj komentarz