Co to takiego te Fanaberie?

            „Krótko mówiąc, nie wyraziłam
zainteresowania, bo ten typ nie robi mi na macicę.”*
            Wżyciu bywa
różnie i czasem jest dobrze, a czasem źle. Gdy jest dobrze nie myślimy o tym co
może zdarzyć się za jakiś czas. Często żyjemy dniem dzisiejszym, co w pewnych momentach
nie jesteśmy gotowi na upadek, który może okazać się bardzo bolesny. Gdy stanie
się już najgorsze trudno jest się podnieść i iść dalej do przodu, ale mimo
przeszkód i zniechęcenia jest to możliwe. Czasem samotnie, a czasem z bliskimi
zawsze uda się wyjść na prostą. W końcu co nas nie zabije to nas wzmocni.
            Tytułowe
„Fanaberie” są siecią cukierni, których właścicielką jest Klara Werner. Kobieta
jest rozwódką i ma trójkę dzieci. Przeżywa właśnie ona kryzys zawodowy i bardzo
możliwe, że straci firmę. Ktoś, a właściwie Arnold Lejman, robi wszystko by
zemścić się na niej za to, że go kiedyś odrzuciła. Gdy Klarze wydaje się, że
nic już nie może jej uratować do akcji wkraczają jej dzieci, które dzięki pracy
Zuzanny na zaliczenie wdrażają się w tajniki giełdy i wszystkiego co z tym
związane. Swoim działaniem mogą nie tylko pomóc matce, ale i uchylić sobie
drzwi do kariery. Jak potoczą się losy Klary i jej rodziny? Kto wygra tę
„bitwę”?
            Wielkie
miałam oczekiwania co do tej pozycji. Nie dość, że debiut, a ja chętnie po nie
sięgam, to nota wydawcy, która intryguje oraz szata graficzna, na której widok
od razu na myśl przychodzi mi lekka opowieść z sensacją w tle. Jakie wielkie
było moje rozczarowanie gdy przekonałam się, że tak nie będzie. Już po kilku
stronach wiedziałam, że niestety to nie jest to czego oczekiwałam.
            Gdyby
nie fakt, że na zajęciach słucham o kupnie i sprzedaży akcji, giełdzie,
stratach i zyskach oraz innych pojęciach związanych z tym tematem większość
książki byłaby dla nie niezrozumiałym tekstem. Niektóre objaśnienia były nie
zrozumiałe i nie do przyjęcia. Możliwe, że patrzę na to przez pryzmat jak inni
mi to tłumaczyli lub jak sama sobie to objaśniałam, ale to co spotkałam w
książce mnie niestety nie przekonało. Szczerze mówiąc to strasznie mnie one
nudziły, dość mam tego w życiu szkolnym. Z tego też powodu czytanie tej pozycji
strasznie mi się dłużyło i gdy musiałam ją odłożyć robiłam to bez żalu, a wręcz
z ulgą.
            Nie
jest tak, że „Fanaberie” w ogóle mi się nie podobały. Najbardziej co mi zapadło
z całej książki to wątki, w których występuje rodzina i ci prawdziwi
przyjaciele Klary. Łączy ich niezwykła więź i nawet gdy czasem wzajemnie
doprowadzają się do szału, w trudnych chwilach zawsze mogą na siebie liczyć. Na
całe szczęście, dla mnie, ta książka nie jest tylko o giełdzie, ale i o zwykłym
życiu. Wrońska poprzez opisy z przyszłości i teraźniejszości tłumaczy nam kto,
gdzie,  jak i dlaczego akurat tak, a nie
inaczej.  Za plus uważam jeszcze to jak
wykreowała ona postacie. Są one bardzo szczegółowo opisane i od razu widać, że
każda jest inna, indywidualna. Ze swoimi słabymi i mocnymi stronami wydają się
być bardziej rzeczywiste.
            Mimo
wszystko ta powieść nie zapadnie mi na długo w pamięci, a prawdę mówiąc już za
bardzo nie pamiętam wszystkich szczegółów. Nie zachwyciła mnie ta pozycja, ani
nawet zbytnio mi się nie podobała. Z utęsknieniem wyczekiwałam końca i z
radością ją zakończyłam. Jeśli chodzi o emocje, nie wywołała ona ich zbyt wiele
ani zbyt intensywnych. Momentami zdawały się ciekawsze fragmenty wzbudzające
moje zainteresowanie, ale w większości czasu łatwo się rozpraszałam, a nawet
czytałam po kila razy by zrozumieć co czytam. Najbardziej ciekawe fragmenty
wydawały mi się gdy występowały w nich dzieci Klary i e czytałam z przyjemnością.
            „Fanaberie”
okazały się dla mnie niezbyt trafionym wyborem, ale tak całkowicie skreślić ich
też nie mogę. Napisane po części fajnym stylem, w którym występuje śląska
gwara. Mimo zbyt dużej, jak dla mnie, dawki o giełdzie fabuła bywała… sympatyczna.
Wrońska miała fajny pomysł, ale nie do końca go wykorzystała.
*str. 51
Autor: Jolanta
Wrońska
Tytuł: Fanaberie
Wydawnictwo: Świat
Książki
Rok wydania: wrzesień
2012
Liczba stron: 304

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Czytałam do tej pory wiele mieszanych opinii o tej książce. Choć nie jest to pewnie kiepska książka, to szala przeważa na jej niekorzyść. Choć nie mówię nie, gdybym miała wolny weekend, a słoneczko w końcu wyszłoby zza chmur…

  2. Kasiek

    Też obawiałam się tych opisów, bo to że patrząc na okładkę spodziewałam się czegoś innego, to oczywiste.
    Też miałam na studiach zagadnienia związane ze spółkami i miałam dobrze to wytłumaczone, wiec kumałam czaczę… ale dla laika, to musi czarna magia.

  3. Patrycja Waniek

    Nie raczej mnie do niej nie ciągnie. Okładka słodka, do schrupania 😉

    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz