Miłość z temperamentem („Irlandzka krew” – Nora Roberts)

            „Mocno
przycisnęła się do Travisa z wargami na jego wargach, czuła, jak jego ciepło i
zapach wnikają w jej ciało i sprawiają, że staje się bezwolna. Rozpoznała
władczość w obejmujących ją ramionach, smakowała ją na ustach, które miażdżyły
jej usta. W końcu straciła kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Poczuła, że
jakaś tajemnicza siła ogarnia ją jak cyklon i wiruje wraz z nią ku słońcu,
coraz bliżej i bliżej, aż doznała wrażenia, iż dotyka płomieni.”*
            Straciłaś jedyne miejsce, które do ciebie należało i
na które pracowałaś od dzieciństwa pomagając kiedy tylko mogłaś. Teraz udajesz
się do kogoś z rodziny, kogo dawno nie widziałaś. Do miejsca całkiem ci obcego.
Nie wiesz jak cię tam przyjmą i czy odnajdziesz się w nowej rzeczywistości.
Pewne jest to, że nie możesz się poddać…
            Adelia
Cunnane pochowała niedawno ciotkę, która zajmowała się nią po śmierci rodziców
i na dodatek musiała sprzedać rodzinną farmę. Dee nic już nie trzyma w małym
Irlandzkim miasteczku i wyjeżdża do stryja do Ameryki. Tam zostaje ciepło
przyjęta i na dodatek ma szansę wykonywać to co kocha. Kobieta zostaje
zatrudniona na farmie gdzie będzie ujeżdżać konie. Początkowo jest zatrudniona
na okres próbny, Travisowi Grantowi – właścicielowi farmy – trudno bowiem
uwierzyć, że taka krucha i drobna kobieta da sobie z tym radę. Adelia ma ostry
język i nie bardzo potrafi trzymać go za zębami co sprawia, że między nią, a
szefem często wybuchają sprzeczki, które go bawią. Wygląda jakby tych dwoje za
sobą nie przepadało, tylko czy na pewno?
            Kolejny
romans i ponownie Roberts. Mam sentyment do tej autorki, szczególnie do jej
książek wydawanych nakładem wydawnictwa Mira. Są cieniutkie, lekkie w odbiorze,
ale nie puste. Sprawiają, że się odprężam i relaksuje. Roberts przyzwyczaiła
mnie do historii pełnych wzruszeń, czasem zabawnych, pełnych akcji, ciekawych
dialogów oraz barwnych opisów. Czy i tym razem zdołała spełnić moje
oczekiwania? Otóż, jak najbardziej tak. Robets jak zwykle wprowadza nas w
środek akcji pokrótce streszczając co się do tej pory działo. W żaden sposób to
nie przeszkadza
            Książka
ta wciągnęła mnie od pierwszych stron. Akcja toczy się szybko i bez żadnych
zgrzytów. Plusem jest to, że naprawdę nie wiadomo jak zareagują w danej chwili
postacie i czy spodziewać się jakiejś romantycznej sceny czy też kolejnej
sprzeczki. Fabuła nie jest może oryginalna, ale jest ciekawie przedstawiona.
Dialogi między Dee, a Travisem są pełne humoru i doprowadzały mnie do łez ze
śmiechu. Historia jest napisana z polotem, do tego z szczegółowymi opisami
miejsc i ludzi w kilku zdaniach. Bez problemu wyobraziłam sobie farmę czy też
postacie. Z miejsca polubiłam bohaterów i z ciekawością śledziłam ich
poczynania. Wraz z nimi śmiałam się i płakałam, przeżywałam wzloty i upadki. No
i dzięki nim po skończonej lekturze odpłynęłam przed zaśnięciem w świat marzeń.
Czasem można…
            Oczywiście
najbliżsi mojemu sercu stali się Dee, Travis oraz stryj Patrick. Ona jak na
Irlandkę przystało swój niski wzrost nadrabia temperamentem. Jest pyskata i
gadatliwa, z reguły pierw mówi, a potem myśli. Zwłaszcza gdy prowadzi utarczki
z Travisem. Tylko, że tak naprawdę obok bojowniczej natury jest w niej
delikatna kobieta, która trochę się nacierpiała. Pragnie trochę ciepła i
miłości. Kocha konie i z radością wykonuje swoją nową pracę. Travis początkowo
wydaje się być gburowaty, ale okazuje się być całkiem fajnym facetem.
Odpowiedzialny i dokładny. Dba o farmę i swoich pracowników. W jakiś dziwny
sposób wywołuje u Dee wszystko co najgorsze i sprawia, że ta zawsze mu pyskuje.
Lubi to , a jeszcze bardziej podoba mu się jej uciszanie swoją tajną bronią. Jest
czuły, delikatny i wyrozumiały. Zaś stryj to taki wesoły staruszek z wielkim
sercem do którego aż chce się przytulić i wyznać wszystkie troski. Z racji
wieku jest bardzo mądry i spostrzegawczy. Ujął mnie tym jak serdecznie przyjął
Adelię i się nią zajął.
            „Irlandzka
krew” to jedna z najlepszych książek Roberts jaką miałam okazję czytać. Lekka,
zabawna i wzruszająca. Nawet teraz w głowie przewijają mi się ciekawsze
fragmenty.  Czyta się ją szybko i z
prawdziwą przyjemnością dzięki temu, że autorka pisze lekkim w odbiorze
językiem. Polecam.
*str.46
Autor: Nora Roberts
Tytuł: Irlandzka
krew
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: wrzesień
2011

Liczba
stron:
224

Ten post ma 11 komentarzy

  1. Antyśka

    Podoba mi się okładka, jest taka naturalna!
    Co do treści, to na takie jesienno-zimowe wieczory książka w sam raz. 😉

  2. Tirindeth

    Jakoś nie przepadam za Norą Roberts, ale okładkę do tej książki stworzyli zjawiskową!

  3. Sandra

    Lubię Norę Roberts, ale w wydaniu typowo obyczajowym, a nie romansowym 🙂

  4. Dwojra

    Książka jakoś nie w moim stylu. O pani Roberts słyszałam naprawdę wiele, ale dotychczas nie miałam odwagi sięgnąć po jej pozycje 😉

  5. diunam

    Wydaje się ciekawa. Chętnie przeczytam:)

  6. Miłośniczka Książek

    A mi ciągle nie po drodze z autorką… Obiecuję sobie, że się za nią w końcu wezmę, ale nic z tego nie wychodzi :/

  7. Piotrek

    Jeśli cała książka pełna jest takich opisów, jak ten z cytatu, to niestety podziękuje, chyba bym nie przebrnął 😀

  8. Donna

    Uwielbiam Roberts i jej styl. Z tej serii przeczytałam drugą część "Irlandzka róża" gdzie Adelia pokazuje się jako dobra przyjaciółka i pani domu.
    Pozdrawiam,

  9. toska82

    Nie powiedziałabym, że najlepsza, ale dobra była, miło ja wspominam 😉

  10. szukaj mnie we mgle

    Fanką Nory Roberts nigdy nie byłam i raczej na pewno nie będę, chociaż nigdy nie mów nigdy, no ale jak na razie po książkę nie sięgnę.
    pozdrawiam i zapraszam w wolnej chwili do siebie:)

  11. Aleksnadra

    Lubię Norę Roberts. Zawsze potrafi mnie zaskoczyć choć na swoim literackim koncie ma wiele powieści w wielu gatunkach.

Dodaj komentarz