Rok na końcu świata

            „- Niezależnie od tego, na ile
kawałków rozpryskuje się nam serce, ciało czy umysł, tak długo jak dusza
nienaruszona otrzepuje się i wstaje, nic nam nie będzie!”*
            Często w
biegu życia nie zauważamy tego, że coś jest nie tak jak powinno, że mimo tego
iż jest dobrze nie potrafimy odnaleźć szczęścia. Dusimy w sobie obawy, które
się gromadzą by wybuchnąć w pewnej chwili. Bywa, że dopiero w takich chwilach
dostrzegamy, że musimy coś zmienić, w sobie coś zmienić. Dociera do nas iż
żyliśmy tak naprawdę nie znając swojej siły, nie znając siebie i swoich
możliwości, bojąc się zaryzykować i pójść na całość. Właśnie wtedy musimy
znaleźć takie miejsce, w którym będziemy mogły poznać swoje wady i zalety i
nauczyć się z nimi żyć.
            Rita Antkowicz to trzydziestoletnia kobieta, która
pracuje w sklepie z antykami. Jest od dwóch lat w związku z Mikołajem, który
jest lekarzem. Na pierwszy rzut oka wygląda, że kobieta jest najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi, ma pracę, ukochanego, który na każdym kroku udowadnia
jej, że jest miłością jego życia. Do pewnego momentu i ona tak myślała, ale od
jakiegoś czasu nie jest tego już taka pewna. Czuje, że się dusi w tym życiu,
które wiedzie i potrzebuje czasu oraz przestrzeni by przemyśleć wszystko. Z
pomocą przychodzi jej nieżyjąca ciotka Nina, która dała jej w spadku swój dom w
Bartnicy Nowej, małej wiosce gdzieś na końcu świata. Jedynym warunkiem
przyjęcia spadku jest obietnica mieszkania w domu ciotki przez rok.  Nie namyślając się zbyt długo pakuje kilka
drobiazgów i wyrusza na poszukiwanie samej siebie. Jakie będą skutki jej
działań? Czy kobieta uzyska odpowiedzi na swoje pytania? Czy zmiana otoczenia i
ucieczka rzeczywiście była dobrym pomysłem?
            „A przecież nie da
się żyć bez dokonywania wyborów. Ich unikanie też jest wyborem i to najgorszym
z możliwych.”**
            Debiuty mają to do siebie, że nigdy nie wiem czego mogę
się spodziewać po danej książce. I szczerze mówiąc bardzo to lubię, tą
niepewność tego co zastanę na tych zapisanych stronach, czym zaskoczy mnie autorka.
Wzmianki o powieści Renaty Adwent na długo przed premierą zaczęły pojawiać się
na stronach i logach, które odwiedzam, początkowo nie zwracałam zbytniej uwagi
na nie, ale krótko po jej premierze jakieś licho podkusiło mnie bym jednak ją
przeczytała. Zapewne chcecie wiedzieć jakie są efekty mojego obcowania z tą
publikacją? Otóż…
            Motyw ucieczki z miasta na wieś jest dość często
wykorzystywany przez pisarzy, ale Renata Adwent nie powieliła dobrze nam
znanego schematu, tylko pokazała, że dzięki takiemu odosobnieniu, z dala od
wielkomiejskiego trybu życia, można na nowo poznać siebie. Zrozumieć kim się
jest i co tak naprawdę dla kogoś się liczy, a nawet znaleźć sposób na życie,
uwierzyć w to, że marzenia mogą się spełnić, a przede wszystkim odkryć, że się je
ma. Wystarczy robić to przed czym do tej pory się uciekało, uwierzyć w siebie i
zaryzykować. Autorka mówi o tym, że nawet jeśli jest się spełnionym i
szczęśliwym nie zawsze musi być pięknie i kolorowo. Czasem musi coś się nie
udać by potrafić ocenić co się ma, ważna w takich chwilach jest również
świadomość tego, że ma się przyjaciół, na których zawsze można polegać, nawet
gdy robisz głupotę i nie dasz się od niej odwieść. W życiu nie ma idealnych
rozwiązań, obojętnie jaką decyzje się podejmie coś w niej może być nie tak dla
którejś z zainteresowanych osób. Ważne by pamiętać, że trzeba postępować
zgodnie z samym sobą i nauczyć się przyjmować zarówno sukcesy jak i porażki.
            Książka jest podzielona na cztery części, tak jak rok na
pory roku. W czasie ich trwania dzięki narracji pierwszoosobowej mogłam
obserwować jak w głównej bohaterce zachodzą zmiany. Z osoby wiecznie bojącej
się podejmować ryzyko stała się pewną siebie kobietą, która wie czego chce. Poprzez
prace w domu i ogródku oraz aktywne uczestnictwo w życiu wioski rozwinęła
skrzydła, a co ważniejsze poznała wiele wspaniałych osób, niektórym pomagając
świadomie lub nieświadomie.
W publikacji tej poznajemy
przeróżne kobiety, które doświadczyły w życiu wiele złego, ale i dobrego. Te
pierwsze musiały pokonać swoje lęki i strach przed ujawnieniem prawdy oraz
odnaleźć w sobie siłę do walki o szczęście.
            Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że mimo powyższych
poniekąd pozytywnych aspektów książki strasznie mi się dłużyło jej czytanie i
czasem nawet męczyło trochę. Jestem zwolenniczką rozbudowanych dialogów, a
tutaj było więcej przemyśleń i opisów. I albo nie potrafiłam tego docenić lub
zrozumieć, albo po prostu przeczytałam zbyt dużo powieści tego typu, a ta nie
jest tak zaskakująca jak tego oczekiwałam. Nie mówię, że było katastrofalnie,
było dobrze. Historia w jakimś stopniu wciągała, niektóre przemyślenia trafiły
do serducha i umysłu, zostały przeanalizowane i zapamiętane. Perypetie
bohaterów bawiły, złościły i wprawiały w zdumienie. Właśnie, odnośnie
bohaterów, ich mnogość,  ciągłe
pojawianie i znikanie sprawiło, że nie miałam okazji wyrobić sobie o nich jakiś
szczególnych opinii. Ani nie poczułam do nich sympatii, ani antypatii, od byli
sobie. Wiele razy w takcie czytania, jak i po odłożeniu książki zastanawiałam
się jak ja bym postąpiła na miejscu Rity i śmiem twierdzić, że niektóre sprawy
załatwiłabym inaczej, no przynajmniej bym próbowała. Publikacja ta nie wywołała
we mnie jakiś głębszych emocji, ale mimo ciężkiej przeprawy dobrze się ją
czytało.
            „Rok na końcu świata” to typowa publikacja jakich na
rynku wydawniczym jest wiele. To pozycja o poszukiwaniu swojego „ja” i jego
akceptacji, o poszukiwaniu siły i wiary w siebie. Mnóstwo opisów miejsc  oraz emocji. Myślę, że miłośnikom tego gatunku
przypadnie do gustu, ale całkiem możliwe, że nie wszystkim.
            „Szansę na miłość
trzeba wykorzystać od razu. Czasami zdarza się ona w trakcie pobytu na końcu
świata.”***
*str. 85
**str. 195
***str. 191
Autor: Renata
Adwent
Tytuł: Rok na końcu
świata
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 20 marca
2013

Liczba
stron:
376

Ten post ma 9 komentarzy

  1. bsz

    ja nie lubię takich powieści, pełno ich, trochę szkoda mi czasu, zwłaszcza, że nie jest wybitna 😉

  2. Ola

    Szkoda, że to taka typowa pozycja, tak miło się oko zawiesiło na okładce…

  3. Agaaa006

    Czyli mam pamiętać,że lektura ta nie wciągnie, nie lubię się męczyć, czytanie ma być przyjemnością;)

  4. Aga

    Świetna recka, ale za książkę podziekuję

  5. monalisap

    Jak spotkam w bibliotece to przeczytam dla relaksu, między "ciężkimi" kryminałami 🙂

  6. cyrysia

    Lubię debiuty, gdyż podobnie tak, jak ty nigdy nie wiem czego mogę się po nich spodziewać. I takie oczekiwanie niesie za sobą dreszczyk emocji. Co do powyższej książki mnie akurat ona zaciekawiła i ja bardzo chętnie dałabym jej szansę poznania.

  7. Sol i Alien

    Nawet mam ochotę na taką książkę. Daaaawno nie czytałam niczego, co napisałby jakiś polski autor,.. 😉

  8. diunam

    Dotychczas czytałam raczej pozytywne recenzje tej książki. Mimo wszystko chętnie przeczytam, bo wiadomo, że z gustami różnie bywa. Każdy czegoś innego szuka w książce. Pozdrawiam serdecznie:)

  9. awiola

    Książki oparte na takiej fabule mnie inspirują. Z chęcią więc bym zajrzała.

Dodaj komentarz