- Zwycięzca
jest zobowiązany wysłać maila z danymi adresowymi na adres konkursyb@o2.pl w ciągu trzech dni od
momentu ogłoszenia wyników. Po tym terminie nastąpi wybór nowego
zwycięzcy. - Prawo
do składania reklamacji w zakresie niezgodności przeprowadzenia konkursu z
Regulaminem, służy każdemu uczestnikowi w ciągu trzech dni od daty
wyłonienia jego laureatów. Należy je zgłaszać w formie e-maila na adres: konkursyb@o2.pl.
wejście, dlatego czekała na ostatni dzień konkursu, żeby zgłosić swoją
pracę. 😀 (A tak szczerze: Sherry zastanawiała się co by tu napisać i
zeszło jej tak do 16-tego :)). No, ale. Już jestem i piszę. 🙂
Dawno,
dawno temu, kiedy Sherry była jeszcze małą Sherry… No dobra, nie
małą, ale mniejszą Sherry, chodziła do podstawówki i właśnie czekała na
wakacje. Oczywiście lato zapowiadało się absolutnie CU-DO-WNIE, jak
każda większa przerwa od szkoły, w tamtych czasach. Sherry wraz ze
starszym bratem i kuzynem wierzyła, że wakacje będą naprawdę świetne,
zwłaszcza że całą trójcą tworzyli niemalże dziecięcy, nierozłączny,
wierny sobie gang. Zawsze coś się znalazło do roboty i zabawy. Mniejsza
Sherry nie mogła się doczekać grania w piłkę nożną z dzieciakami z
sąsiedztwa na polu sąsiada, ucieczek przed wspomnianym sąsiadem, który
nie znosił, gdy dzieci urządzały sobie na jego polu psuedo wyimaginowany
stadion, wycieczek nad oddalony o kilometr od domu wodospad w lesie,
nieudolnego pływania w wodzie, improwizowanych zabaw, skakania po
drzewach (właśnie tatuś i wujek wybudowali, wspomnianej wcześniej
trójcy, domek na drzewie). Czyż nie zapowiadało się piękne lato?
Odpowiem – tak, zapowiadało się piękne lato.
Niestety
los bywa okrutny, a pech tym bardziej. Sherry zawsze wyobrażała sobie
Pecha i Szczęście jako takie dwie osóbki, które na przemian podają sobie
piłkę. I tu należy zauważyć, że piłką było życie danej osoby.
Wtedy,
to Pech wyciągnął rękę po kulkę, złapał ją, potrząsnął i krzyknął:
“KONIEC TEGO DOBREGO”. A, że miał naprawdę dobry humor, objawił swoją
wredotę niszcząc wszelkie marzenia, plany i pragnienia wakacyjne Sherry.
Jak tego dokonał? Bardzo prosto. Posłużył się ku temu, swoim dobrym
przyjacielem – Wypadkiem.
Tamtego słonecznego dnia, dokładnie
PIERWSZEGO DNIA WAKACJI (był naprawdę słoneczny i śliczny), mniejsza
Sherry wraz z kuzynem (jak tak teraz myślę, nie mam pojęcia gdzie był
wtedy trzeci członek gangu – mój brat) bawili się nad rzeczką, tuż obok
domu. Zamiast piaszczystej plaży, mieli brzeg wody z kamyków, ale nie
przeszkadzało im to, zwłaszcza, że bawili się troszkę dalej, na ziemi,
pod domkiem na drzewie, budując miasteczko z większych i mniejszych
kamieni. Ciekawostką może być to, że domki i w ogóle budynki budowane
przez mniejszą Sherry, zawsze były uznawane za najładniejsze. 🙂 Ale
wtedy mniejsza Sherry wierzyła, że będzie dekoratorką wnętrz, więc…
Dobra, odeszłam od tematu. W każdym razie, wróćmy do Pecha, bo o tym
miała być ta historia.
(a może wszystko zaplanował? Kto wie?). Kuzyn Sherry właśnie skrobał w
ziemi drogi do miasteczka, kiedy mniejsza Sherry postanowiła wybrać się
po mniejsze kamienie, by zbudować ogrodzenie wokół swoich domków. W tym
celu wybrała się ku wspomnianemu wcześniej brzegowi obok rzeki. Sherry
niestety nigdy nie udało się ukończyć ogrodzenia. Bowiem kiedy wstała i
podążała do brzegu, nie zauważyła konaru drzewa, na którym był domek
właśnie wybudowany (feralne drzewo. Niech go szlag). Mniejsza,
rozpędzona Sherry runęła na twarz. W ostatnim momencie mózg postanowił
interweniować, każąc rączkom Sherry wyciągnąć się i zamortyzować upadek.
Rozległ się dziwny dźwięk (a może wcale go nie było, tylko mi się
zdawało?) i Sherry już wiedziała, że coś jest nie w porządku. Prawa ręka
(a tu nalezy zauważyć, że Sherry jest i zawsze była praworęczna, więc
była ona o wiele ważniejsza od lewej) bolała jak diabli. Oczywiście nie
obyło się od płaczu, wrzasków, przerażenia. Kuzyn Sherry od razu pobiegł
po swojego tatę, a ten nakazał małej Sherry sprawdzić czy może zginać
nadgarstek. Sherry niestety nie mogła, bo jak już wspomniałam – bolało
jak diabli. Wujek jednak zbył jej zrozpaczone słowa machnięciem ręki
mówiąc, że to NA PEWNO tylko niegroźne obicie. No cóż. Nie miał racji.
Tata Sherry zabrał ją do szpitala gdzie okazało się, że nadgarstek jest
złamany. A ile miała trwać kuracja i noszenie gipsu? No, kto zgadnie?
Dwa miesiące. DWA MIESIĄCE.
A jeśli ktoś zapomniał – ów wypadek
zdarzył się PIERWSZEGO DNIA WAKACJI. Koniec końców gips został zdjęty
(jeśli ktoś ma wątpliwości – nie kłamię. Naprawdę. To autentyczna
historia) OSTATNIEGO DNIA WAKACJI. Czyli – jak ktoś już zdążył wysnuć –
całe dwa miesiące mniejsza Sherry nosiła gips na rączce. I szlag trafił
wszystkie plany. Szlag trafił granie w piłkę (inni grali, Sherry była
sędzią), szlag trafił skakanie po drzewach (z oczywistych względów).
Mała Sherry, kiedy już przeszła jej rozpacz, była po prostu wściekła.
Wszyscy traktowali ją jak jajko, nikt na nic f a j n e g o jej nie
pozwalał (żeby ręka mogła się zagoić).
A co Pech na to? Pech na to tylko zatarł ręce z radości (nie wypuszczając z nich piłki. Utalentowany co?).
Oczywiście
z perspektywy czasu to wydaje się przezabawne. No bo kto by pomyślał,
że można tak zepsuć komuś wakacje? Pierwszego dnia wakacji, wakacji –
które zapowiadały się wspaniale, wszystko runęło jak domek z kart. I jak
na ironię, gips KONIECZNIE MUSIAŁ być noszony przez cholerne DWA
MIESIĄCE. Plusem z tamtego okresu jest fakt, że później miesiąc mniejsza
Sherry nie musiała ćwiczyć na wuefie (już wtedy bestyjka wiedziała, że
go nie znosi ^^), dostała odszkodowanie i… materiał do wspominania. 🙂
Inna sprawa, że tamto złamanie, powtórzyło się ponownie. Również w
podstawówce. Dwa lata później. Ale to już jest opowieść na inną okazję.
🙂
wstydu za coś takiego, bo nie świadczyło to dobrze o mnie, ale jednak
wywołuje to u mnie jedynie rozbawienie.
Właśnie kilka dni temu
zdarzyło mi się pojechać z koleżankami w góry, w celu odpoczęcia od
codziennych zajęć i rozluźnienia się – taki miły wstęp przed wakacyjnym
lenistwem. Nie mogłyśmy nie zawitać do stolicy polskich gór i ich
wizytówki – Zakopanego. Oczywiście w ruch poszły aparaty, fotografowałyśmy wszystko – podchodziłyśmy nawet do zwykłych ludzi, by
zrobić sobie z nimi zdjęcia na pamiątkę. Z chęcią pozowali do zdjęć
także górale i ich koniki, dlatego tylko nas to rozochociło. Spacerując
po Krupówkach dostrzegłyśmy jednak takiego wielkiego pluszaka – no
wiecie, takiego za którego przebierają się ludzie, a inni mogą się z
nimi sfotografować. Ja osobiście obawiałam się mieć z nim zdjęcia,
dlatego tylko stałam z boku, nawet nie bawiłam się w fotografa, jednak
moje koleżanki korzystały z okazji i zrobiły ich mnóstwo. Jednak
poczciwy misio, kiedy już odchodziłyśmy, poszedł za nami i powiedział,
że pieniądze się należą… No a my zamiast się zrzucić i zapłacić, w
końcu to nie był majątek, no to wzięłyśmy nogi za pas i zaczęłyśmy od
niego uciekać – przez całe Krupówki. Boże, ludzie patrzyli na nas jak na
idiotki – wyobraźcie sobie, 4 dziewczyny uciekające przed goniącym je
pluszakiem! W końcu jednak skręciłyśmy w boczną uliczkę, ale nie
wszystkie – jedna koleżanka poleciała prosto, dlatego nas zgubiła. My
zwiałyśmy do jakiegoś sklepu, a ona zaczeła do nas dzwonić, by nas
znaleźć – no i przywlokła za sobą tego miśka, który zaczął na nas czekać
pod sklepem. W końcu, po jakichś 10 minutach zapłaciłyśmy mu, paląc się
ze wstydu. Teraz jednak chyba nie jestem zawstydzona, ponieważ mam co
wspominać – ubaw był nieziemski, choć jednak pechowy dla nas. 🙂
Ileż razy zdarzyły mi się momenty, gdy musiałam się tłumaczyć? Oj, dużo.
Ile to razy spaliłam buraka przy innych? Nie zliczę.
Ile razy się wtedy śmiałam? Muszę przyznać, że praktycznie ani razu…
Cóż,
nie były to chwile do śmiechu. Tak myślałam wtedy, ale z perspektywy
czasu wiem, że wyglądało to niebywale zabawnie z miejsca widzów 🙂
Zdarzyło
się to dosyć niedawno w poniedziałek. Byłam wtedy w szkole (ehh, jak ja
nie lubię poniedziałków :)) Tego dnia miałam akurat dwa języki
ukraińskie. Pierwszy poszedł jak z płatka. Ciekawy temat, ciekawe
zadania. Gdy zadzwonił dzwonek na dziesięciominutową przerwę, wszyscy
wybiegli z klasy, Pani poszła do pokoju nauczycielskiego. Zostali tylko
nieliczni, w tym ja. Rozmawiałam z koleżanką, gdy nagle za mną
usłyszałam jakąś kłótnie. Moi dwaj nierozłączni koledzy… A dalej poszło z
górki. Mój kolega Jarek stojący koło parapetu wziął doniczkę do ręki i
rzucił ją do drugiego kolegi- Mikołaja. Nie muszę chyba pisać, że ten
drugi był cały w ziemi… Jarek zaczął uciekać przed krwiożerczym
spojrzeniem swojego przyjaciela, a Mikołaj jak się wkurzył, to odrzucił
mu narzędzie zbrodni. Bogu ducha winna roślinka drasnęła ramię Jarka i
wpadła do zmywaka. Dwaj byli całkowicie ubrudzeni ziemią. Jak dwie małe
świnki 🙂 Oglądałam tą komiczna sytuację z boku i gdy zamieszanie ustało
zaczęłam się śmiać na cały głos. Wprost zaczęłam się tarzać ze śmiechu.
Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę.
Jarek: No i z czego się śmiejesz?
Ja: Ahaha…
Jak
mój kolega stracił do mnie cierpliwość, podszedł do mnie i rzucił
prosto na mnie ziemię, która jeszcze przed chwilą była w jego włosach.
Koniec końców skończyłam jak oni. Jak trzej muszkieterowie…
Teraz
jak sobie o tym pomyślę, to banan sam pcha mi się na buzię. I jeszcze
mina mojej Pani, gdy wróciła do klasy po dzwonku. Bezcenne 😀
lat temu przytrafiła się dla mnie młodej, pięknej zbuntowanej
kompromitująca sytuacja…
Będąc uczennicą liceum przemierzałam trasę
do szkoły, niemałą bo w jedną stronę 36km, z jedną przesiadką. Pewnego
razu musiałam kontynuować podróż ponieważ miałam umówioną wizytę u
lekarza, jako,że bilet miesięczny był wykupiony do miejscowości w której
się przesiadałam musiałam dokupić normalny bilecik, aby z czystym
sumieniem legalnie podróżować dalej. Jak to w instytucji PKS-em zwanych
bywa ceny potrafią ulec zmianie praktycznie z dnia na dzień. Traf a
raczej mój pech chciał,że tego feralnego dnia podrożały o całe 20
groszy. niby nic a jednak coś bo akurat wtedy kochana mamusia mając
dziwną manię (doprawdy nie wiem skąd jej się to wzięło bo nie jest
skąpa) wyliczyła co do grosika pieniążki. I w tym momencie poczułam
grozę sytuacji. Jechać bez biletu groziło mandatem, strach. Przeszukałam
wszystkie kieszenie, zakamarki torby, nic. I doszło do mnie,że oto
stoję przed strasznym zadaniem, musiałam iść ŻEBRAĆ , tak dokładnie tak,
wiadomo nie znałam współpasażerów, więc o pożyczce nie było mowy…
rozejrzałam się po autobusie, namierzyłam starszego pana
(stwierdziłam,że miły wiekowy pan zrozumie biedną uczennicę i nie
odmówi) podeszłam z cegłą na facjacie i niemalże szeptem zapytałam czy
może mi dołożyć 20 gr do biletu, bo no, zabrakło jakimś cudem… nie
było sensu tłumaczyć,że mamusia lubi wyliczać. Pan oczywiście z
wyrozumiałym uśmiechem na twarzy podarował biednemu dziewczęciu, czyli
mnie, te nieszczęsne 20 GROSZY (!!) szybko zakupiłam bilet,
zbunkrowałam między siedzeniami i przyrzekłam sobie,że nigdy ale to
nigdy więcej nie dopuszczę do takiej upokarzającej sytuacji.
Tego
dnia poczułam co znaczy być żebrakiem, straszne doświadczenie, mamusia
się ubawiła, naprawdę nie wiem z czego, mnie nie było do śmiechu.
Zwłaszcza kiedy się ma te 17 lat i wiadomo na wszytko jest się jakoś
dziwnie wyczulonym.
nie do samej obrony wracam, lecz ok. miesiąc wcześniej. Gdy praca
została napisana i całkowicie przeze mnie, i panią promotor sprawdzona,
zaczęłam szukać, gdzie najtaniej ją wydrukować. Oczywiście wiadomo, że
musi być w kilku egzemplarzach, więc budżet biednego studenta nieźle
zostaje nadszarpnięty. Jest znalazłam, w Katowicach!(Nie wspominam, iż
jest to ponad 30 km. od mojego miasta), lecz przy okazji załatwienia
jakiejś sprawy, postanowiłam wydrukować i oprawić pracę. Szczęśliwa
wróciłam do domu, z egzemplarzem pod pachą. Pełna w skowronkach dałam
pracę mojej mamie, po kilku chwilach słyszę: “Ada, ale na stronie
tytułowej masz błąd”. Oblał mnie zimny pot. Zerkam i faktycznie, błąd
nie wynikał z pisowni, lecz poznikały niektóre spacje, i to nie tylko na
stronie tytułowej. Zrozpaczona uznałam, że nie mogę tak tego zostawić.
Więc zerknęłam na swój plik: Wszystko w porządku, u mnie spacji nie
brakuje – pomyślałam. I szybko zaczęłam pisać e-mail do punktu ksero, iż
popsuli moją pracę. Oczywiście nie omieszkałam napisać, że przyjechałam
z daleka i na pewno nie dojadę, by sprawę załatwić. Po wielu mejlach,
uzyskałam odpowiedź, że jeszcze raz ją wydrukują i wyślą mi ją, a ja
przy okazji mam kiedyś odnieść “zniszczony egzemplarz”. Jak zostało
powiedziane, tak się stało. Przy okazji obrony, poszłam do punktu ksero,
odnieść wadliwy egzemplarz, na co Pani informuje mnie, że taka sytuacja
nie miała u nich miejsca i nic o tym nie wie. Więc wyszłam z tego
punktu główkując, co się stało? W domu, świętowałam zdanie pracy
licencjackiej na piątkę, gdy nagle mnie olśniło. Zapewne zapytasz teraz
gdzie ta śmieszna sytuacja? A więc, napisałam e-mail, nie do tego punktu
ksero(Na tej samej ulicy znajdują się aż 4 punkty, w końcu blisko
uczelni), i tak o to moim pechowym sposobem, zafundowałam sobie
całkowicie za darmo, doręczony do rąk własnych egzemplarz pracy
licencjackiej 😉
Moje gratulacje.
Gratulacje dla zwycięzców 🙂
Historia Zjadam Skarpety rozbawiła mnie do łez… Serio? Nie wierzę, że to prawda 😉 Gratuluję wygranej!
Cieszę się, że Cię to rozbawiło, ja teraz na wspomnienie tego też się śmieję, ale wcześniej mi do śmiechu niestety nie było… 😀 I dziękuję za wyróżnienie mnie w konkursie przy okazji! 🙂
Gratuluję :))
Jeju, Bujaczku sprawiłaś mi ogromne zaskoczenie. 🙂 Dziękuję serdecznie! 🙂 I gratulacje dla pozostałych zwycięzców. 🙂
Pozdrawiam!
Sherry
Ledwo pozbierałam się po pierwszej wygranie, a tu zaskoczyła mnie druga. Bardzo dziękuję!
Faktycznie wszystkie konkursowe zgłoszenia były bardzo dobre, a co najważniejsze przezabawne 😉
Wielkie gratulacje dla zwycięzców!
GRATULUJE!!!
Gratulację!
Gratulacje! 🙂