Pewnego dnia dostałam do przeczytania książkę Marley i ja. Pomyślałam sobie, że fajnie będzie przeczytać o przygodach psa. Tym bardziej, że kocham psy. Nie sądziłam, że na końcu będą mi lecieć łzy. Łzy smutku, akceptacji i zrozumienia.
Marley to pies rasy labrador retriever. Od początku niszczy, demoluje dom i ogródek. Kompromituje swoich właścicieli. Wylatuje nawet ze szkoły tresury. Podczas burzy popada w szał niszczy wszystko co napotyka. Szkody, które wyrządził wynoszą równowartość małego jachtu. Jednak mimo wszystkiego właściciele go kochają, akceptują i starają się go zmienić małymi krokami i dobrocią. Nie potrafią go oddać i o nim zapomnieć.
Marley mimo swej nadpobudliwości jest wrażliwym, zdolnym i kochającym swoje państwo psem. Pokazuje im co jest ważne w życiu, uczy radości z drobnych rzeczy. Mimo swojej nadpobudliwości, którą można porównać do ADHD kocha i opiekuje się dziećmi swoich właścicieli.
Mimo tego, że czytałam ją dość dawno cały czas pamiętam fragment gdy John (pan Marley’a) słyszy hałas i wychodzi na dwór. Tam widzi jak bandyta dźga nożem młodą dziewczynę. Marley od razu rzucił się w ich stronę… Bez żadnej komendy, słowa czy gestu…Nikt nie mógł podejść do dziewczyny póki John nie powiedział mu, że to przyjaciel.
Książka wzrusza do łez i daje dużo myślenia…
Gdy ją przeczytałam podbiła moje serce…
No i pierwsze koty za płoty… właściwie wypadałoby napisać psy;) Książki nie czytałam, ale to do nadrobienia; za to oglądałam film, który bardzo mnie wzruszył. Marley był super psiakiem, mimo że swoją energią mógłby obdzielić całą psiarnię apatycznych zwierzaków:)
Nie przepadam za takimi książkami. W ogóle nie jest to mój klimat 😉
nie wiem jak książka, ale film bardzo mnie wzruszył