całego świata. A w magicznym świecie Fae przyjaciele potrafią być
bardziej niebezpieczni niż wrogowie…
Po tym, jak Feyra ocaliła
Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna,
bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia
ukochanego Tamlina. W Przed nią długie i szczęśliwe życie… Tylko że
Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. W snach wciąż powracają
do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się
od nich uwolnić.
W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce,
których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu
upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, Książę Dworu Nocy. Władca
ciemności chce ją wykorzystać do swoich celów. Chyba że to nie Rhysand
jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać… Na Dworze Wiosny również
bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej
tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić? Nadciąga widmo
wojny tak groźnej jak żadna dotąd, a Feyra musi zdecydować, komu może
ufać.
Nowa, jeszcze mroczniejsza i bardziej zmysłowa odsłona
bestsellerowej serii „Dwór cierni i róż”! Nie zaśniesz, nim nie
odkryjesz wszystkich sekretów!
Idealna lektura dla fanów George. R.R. Martina, baśni „Piękna i Bestia” oraz legend o czarodziejskich istotach.
Siła nieśmiertelnych – bardziej
przekleństwo niż dar. Przez trzy dni po powrocie tutaj zgniatałam i
wyginałam każdy element zastawy i każdy sztuciec, jakiego się dotknęłam.
Notorycznie się potykałam, nieprzyzwyczajona do dłuższych i
zwinniejszych nóg; do tego stopnia, że Alis nakazała usunąć z moich
komnat wszystkie cenne przedmioty, których nie można było łatwo zastąpić
(najbardziej gderała, kiedy przewróciłam stolik z osiemsetletnim
wazonem). Strzaskałam też nie jedne, nie dwoje, ale pięcioro szklanych
drzwi, niechcący zbyt zamaszyście je zamykając.
Westchnęłam przez nos i rozprostowałam palce.
Prawą dłoń miałam zwykłą, gładką. Perfekcja fae.
Obróciłam
lewą dłoń. Zawijasy ciemnego atramentu pokrywające palce, nadgarstek i
całe przedramię aż do łokcia zdawały się wchłaniać mrok z całego
pomieszczenia. Oko umieszczone na środku dłoni sprawiało wrażenie, jakby
mnie cały czas obserwowało. Spokojne i przebiegłe, jak u kota. Jego
pionowa źrenica była zauważalnie szersza niż w ciągu dnia. Tak jakby
dostosowywała się do oświetlenia, jak w normalnym oku.
Skrzywiłam się gniewnie w jego stronę.
W stronę kogokolwiek, kto mnie obserwował przez ten tatuaż.
Przez
trzy miesiące mojej bytności tutaj Rhys w żaden sposób się ze mną nie
skontaktował. Nie odezwał się nawet słowem. Nie śmiałam zapytać Tamlina,
Luciena czy kogokolwiek innego; obawiałam się, że mogłabym w ten sposób
przywołać księcia Dworu Nocy, w jakiś sposób przypomnieć mu o tym
nieprzemyślanym targu, którego dobiłam z nim pod Górą. Tydzień z nim z
każdego miesiąca w zamian za ocalenie mnie od śmierci.
Ale nawet
jeśli Rhys w jakiś cudowny sposób o tym zapomniał, ja nie potrafiłam.
Ani Tamlin, ani Lucien, ani ktokolwiek inny. Nie w sytuacji, gdy moją
rękę pokrywał ten tatuaż.
Nawet jeśli Rhys na sam koniec… nawet jeśli nie był tak właściwie wrogiem.
Wrogiem
Tamlina – owszem. Każdego innego dworu – zgadza się. Tak niewielu
zdołało przekroczyć granice Dworu Nocy i powrócić. Na dobrą sprawę nikt
nie wiedział, co się znajduje na północnych krańcach Prythianu.
Góry, ciemność, gwiazdy i śmierć.
Ale
podczas ostatniej rozmowy z Rhysandem kilka godzin po śmierci Amaranthy
nie czułam, żeby był moim wrogiem. Nikomu nie powiedziałam o tym
spotkaniu, o tym, co Rhys mi powiedział, ani o tym, co ja mu wyznałam.
„Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic”.
Zwinęłam
palce w pięść, zasłaniając oko, zasłaniając tatuaż. Dźwignęłam się na
nogi, spłukałam ustęp i poczłapałam w stronę umywalki, aby wypłukać usta
i umyć twarz.
Chciałam móc nic nie czuć.
Pragnęłam, żeby moje
ludzkie serce zostało przemienione razem z resztą mojego ciała, żeby
zastygło w nieśmiertelnym marmurze. Chciałam pozbyć się tego
poszarpanego strzępka czerni, który sączył we mnie swój jad.
Tamlin
nie obudził się, gdy ostrożnie wróciłam do ciemnej sypialni. Spojrzałam
na jego nagie ciało rozpostarte na pościeli. Przez chwilę jedynie
podziwiałam imponujące mięśnie na jego plecach, tak cudownie podkreślone
światłem księżyca; jego złociste włosy, rozwichrzone snem i moimi
palcami, które w nie wplatałam, gdy wcześniej się kochaliśmy.
To dla niego to zrobiłam, to dla niego ochoczo obróciłam siebie i swoją nieśmiertelną duszę w ruinę.
A teraz miałam wieczność, aby z tym żyć.
Fragment 2:
Przystanęłam na chwilę między ostatnimi
dwiema kolumnami i przyjrzałam się księciu rozpartemu przy stole
śniadaniowym oraz podziwianemu przezeń widokowi.
– Nie jestem psem, żeby mnie tak przywoływać – oznajmiłam w miejsce powitania.
Powoli
Rhys obejrzał się przez ramię. Fioletowe oczy lśniły żywo w blasku
poranka. Gdy jego wzrok omiótł mnie od głowy po stopy i z powrotem,
zacisnęłam dłonie w pięści. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, jakby coś w
moim wyglądzie mu nie pasowało.
– Nie chciałem, żebyś się zgubiła – powiedział bezbarwnie.
Głowa
pękała mi od bólu. Spojrzałam na srebrny dzbanek stojący na środku
stołu, na zachęcająco unoszącą się z jego dzióbka parę. Filiżanka
herbaty…
– Sądziłam, że tu zawsze będzie ciemno – zauważyłam w
zasadzie tylko po to, żeby nie zdradzić obezwładniającego pragnienia
życiodajnej herbaty z samego ranka.
– Jesteśmy jednym z dworów
słonecznych – odparł, wskazując moje krzesło pełnym gracji skinieniem
dłoni. – Nasze noce są dalece piękniejsze, a nasze zachody słońca i
świty nie mają sobie równych, niemniej przestrzegamy praw natury.
Wślizgnęłam
się na tapicerowane krzesło po drugiej stronie stołu. Zauważyłam, że
Rhys rozpiął swoją tunikę pod szyją, odsłaniając fragment opalonej
piersi.
– Czy inne dwory ich nie przestrzegają?
– Natura dworów
pór roku jest powiązana z ich książętami. To ich magia i wola utrzymuje w
ich władztwach wieczną wiosnę, zimę, jesień, lato. Zawsze tak było;
taka swoista dziwaczna stagnacja. Ale charakter dworów słonecznych –
dnia, świtu i nocy – jest bardziej… symboliczny. Może i jesteśmy
potężni, ale nawet my nie potrafimy zmienić drogi ani blasku słońca.
Herbaty?
Słoneczny blask zatańczył na krzywiźnie srebrnego dzbanka. Ograniczyłam energiczne przytaknięcie do oszczędnego skinienia brodą.
–
Przekonasz się jednak – podjął Rhysand, nalewając mi herbatę – że nasze
noce są zdecydowanie bardziej olśniewające; tak piękne, że niektórzy z
mieszkańców mojej dziedziny wstają o zachodzie słońca i kładą się spać o
świcie. Tylko po to, żeby móc żyć w blasku gwiazd.
Dolałam do filiżanki odrobinę mleka i przyglądałam się, jak jasność i ciemność płynów miesza się ze sobą.
– Dlaczego jest tu tak ciepło, podczas gdy na zewnątrz trwa w najlepsze zima?
– Magia.
–
Tyle jest oczywiste. – Odłożyłam łyżeczkę i upiłam niewielki łyk,
niemal wzdychając z rozkoszą, gdy gorący aromatyczny napój wypełnił mi
usta. – Ale dlaczego?
Rhys podążył wzrokiem za kłębami śniegu porywanego ze szczytów przez porywisty wiatr.
–
Wy ogrzewacie swoje domy zimą. Dlaczego ja nie miałbym ogrzewać
swojego? Przyznaję, że nie wiem, dlaczego moi przodkowie wybudowali
pałac pasujący raczej do dworu lata w samym środku górskiego pasma, w
którym w najlepszych miesiącach jest najwyżej umiarkowanie ciepło, ale
kimże ja jestem, aby kwestionować ich motywy?
Upiłam kilka kolejnych
łyków. Ból głowy powoli mijał. Pozwoliłam sobie na nałożenie na talerz
kilku owoców z pobliskiej szklanej misy.
Śledził każdy mój ruch.
– Schudłaś – zauważył cicho.
–
Masz w zwyczaju przekopywać się przez moje myśli, kiedy tylko najdzie
cię na to ochota – stwierdziłam, nabijając kawałek melona na widelczyk. –
Dziwi mnie twoje zaskoczenie.
Jego spojrzenie nie złagodniało, choć
na zmysłowych ustach zatańczył ponownie znajomy uśmieszek. Bez wątpienia
była to jego ulubiona maska.
– Robię to tylko czasem. I nie mam wpływu na to, co ty wysyłasz łączącą nas więzią.
Rozważyłam powstrzymanie się od zapytania, tak jak wczorajszego wieczoru, ale…
– Jak to działa, ta więź, która pozwala ci zaglądać mi do głowy?
Upił łyk ze swojej filiżanki.
–
Możesz spojrzeć na więź wynikłą z naszej umowy jako łączący nas most.
Na obu jego końcach znajdują się drzwi prowadzące do naszych umysłów.
Stanowią tarczę. Dzięki mym wrodzonym zdolnościom potrafię prześlizgnąć
się przez tarcze umysłu dowolnej osoby, nawet bez takiego mostu. No,
chyba że trafię na kogoś bardzo, ale to bardzo silnego lub wyćwiczonego w
utrzymywaniu szczelności bariery. Gdy byłaś człowiekiem, z mojego
punktu widzenia bramy do twego umysłu były zawsze szeroko otwarte.
Teraz, gdy jesteś fae… – Wzruszył lekko ramionami. – Czasem nieświadomie
wzmacniasz swoją tarczę, a czasem, kiedy gotujesz się od silnych
emocji, bariera znika. Niekiedy, gdy drzwi do twojego umysłu są otwarte,
mogłabyś równie dobrze stać w ich progu i wykrzykiwać swoje myśli w
moją stronę. Czasem je słyszę, czasem nie.
Skrzywiłam się i ścisnęłam mocniej widelczyk.
– A jak często buszujesz po moich myślach, kiedy nie ma tej tarczy?
Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wesołości.
–
Kiedy nie potrafię ocenić, czy twoje koszmary są odbiciem prawdziwego
zagrożenia, czy tylko wyobrażonego. Kiedy stajesz na ślubnym kobiercu i
po cichu błagasz o pomoc kogokolwiek, kto akurat słucha. Tylko kiedy
opuszczasz swoją barierę i nieświadomie rzucasz to wszystko na drugą
stronę mostu. I odpowiadając na twoje pytanie, zanim je w ogóle zadasz:
tak. Nawet gdy tarcza jest na swoim miejscu, mógłbym się przez nią
przebić, gdybym tylko chciał. Mogłabyś jednak się wyćwiczyć, nauczyć
utrzymywać barierę nawet w obliczu kogoś takiego jak ja. Nawet zważywszy
łączącą nasze umysły więź i moje wrodzone zdolności.
Zignorowałam tę
propozycję. Wyrażenie zgody na robienie czegokolwiek razem z nim
sprawiało wrażenie czegoś zbyt trwałego. Zbytnio by to przypominało
akceptację targu, którego musiałam z nim dobić.
– Czego ode mnie chcesz? Powiedziałeś, że powiesz mi, kiedy tu dotrzemy. No to mów.
Rhys
odchylił się w krześle i skrzyżował swoje ramiona, których potężnych
mięśni nie potrafił ukryć nawet luźny, elegancki strój.
– W tym tygodniu? Chcę, żebyś nauczyła się czytać.
Fragment 3:
Do powrotu Rhysa mój umysł przemienił się w grząskie bagnisko.
Całą
godzinę poświęciłam na wykonywanie jego poleceń, chociaż cała
podskakiwałam na każdy dźwięk dobiegający z pobliskich schodów: ciche
kroki służących, strzepywanie zmienianej pościeli, ktoś nucący piękną
zawiłą melodię. Do tego nieustannie towarzyszył mi świergot ptaków
mieszkających w nienaturalnym cieple góry i gnieżdżących się w drzewkach
cytrusowych rosnących w licznych donicach. Ani śladu czekającej mnie
udręki. Nawet żaden strażnik mnie nie nadzorował. Mogłam mieć całe to
miejsce tylko dla siebie.
Co było bardzo pozytywne, ponieważ próby
opuszczania i podnoszenia mentalnej bariery często kończyły się
wykrzywioną, udręczoną lub ściągniętą twarzą.
– Nieźle – stwierdził Rhys, zaglądając mi przez ramię.
Pojawił
się ledwie kilka chwil wcześniej w bezpiecznej odległości. Gdybym go
nie znała, mogłabym pomyśleć, że nie chciał mnie przestraszyć
zmaterializowaniem się tuż obok mnie. Tak jakby wiedział o tej sytuacji,
kiedy Tamlin podkradł się do mnie od tyłu, wzbudzając atak paniki tak
silny, że obróciłam się i uderzyłam go w brzuch z siłą wystarczającą do
posłania go na podłogę. Starałam się to wymazać z pamięci: zaskoczenie
na twarzy Tama; łatwość, z jaką przyszło mi powalenie go; w końcu
upokorzenie spowodowane okazaniem głupiego strachu…
Rhys przyjrzał się zapisanym przeze mnie kartkom. Przeglądał je jedna po drugiej i oceniał moje postępy.
Wtem poczułam pazury sięgające w głąb moich myśli, ale tylko zarysowały czarny lśniący adamant.
Gdy naparły mocniej, szukając słabego punktu bariery, skoncentrowałam na niej całą swoją wolę.
–
Proszę, proszę – zamruczał Rhysand i zaprzestał prób dostania się do
mojej głowy. – Jeśli dobrze pójdzie, dzisiaj w końcu się wyśpię, o ile
tylko utrzymasz tę ścianę w całości podczas snu.
Opuściłam tarczę,
cisnęłam ze złością jedno słowo przez łączący nasze umysły most, po czym
ponownie postawiłam barierę. Od wysiłku mój umysł zadygotał jak
galareta. Potrzebowałam drzemki. I to pilnie.
– Może i jestem sukinsynem, ale spójrz tylko na siebie. Może nasze lekcje będą mimo wszystko przyjemne.
Szłam bezpieczne dziesięć kroków za
Rhysandem, wbijając wściekłe spojrzenie w jego umięśnione plecy.
Prowadził mnie przez korytarze głównego budynku kompleksu. Jedynymi
świadkami naszej milczącej wędrówki były bezkresne góry i doskonale
błękitne niebo.
Byłam zbyt wyczerpana, aby dopytywać, dokąd mnie
prowadzi. On z kolei najwyraźniej nie czuł się w obowiązku mi tego
powiedzieć. Szliśmy w górę, cały czas w górę, aż w końcu dotarliśmy do
okrągłego pomieszczenia na szczycie jakiejś wieży.
Na samym środku
znajdował się okrągły stół z czarnego kamienia. Na najszerszym
fragmencie granitowej ściany wisiała olbrzymia mapa świata. Cała była
usiana różnymi oznaczeniami, wbitymi weń flagami i pinezkami, pozornie
bez żadnego ładu i składu. Po chwili mój wzrok zdryfował na liczne okna
rozmieszczone wszędzie dokoła. Było ich tak wiele, że pomieszczenie
sprawiało wrażenie niemal otwartego, a powietrze było czyste i rześkie.
Idealny dom, pomyślałam, dla księcia pobłogosławionego skrzydłami.
Rhys
podszedł do stołu, na którym leżała rozpostarta inna mapa, cała
zastawiona różnymi figurkami. Mapa Prythianu… i Hybernii. Oznaczono
wszystkie dwory naszej krainy, wraz ze wszystkimi osadami, miastami,
rzekami i przełęczami górskimi. Wszystkie dwory… poza Dworem Nocy.
Rozległy
kraj zajmujący cały północny kraniec wyspy był całkowicie pusty. Nie
zaznaczono w nim nawet jednego pasma górskiego. Wydało mi się to dziwne.
Zapewne stanowiło część jakiegoś głębszego zamysłu, którego nie mogłam
pojąć.
Spostrzegłam, że Rhysand mi się przygląda. Jego uniesione brwi
wystarczyły, abym zamknęła usta i powstrzymała się od zadania pytania.
– Nie chcesz o nic zapytać? – zagadnął.
– Nie.
Wykrzywił usta w kocim uśmieszku, po czym wskazał brodą mapę wiszącą na ścianie.
– Co widzisz? – zapytał.
– Czy to jest jeden z twoich sposobów na przekonanie mnie, bym się bardziej przykładała do nauki czytania?
Nie
mogłam rozszyfrować żadnego z napisów. Rozpoznawałam tylko ogólne
kontury. Na przykład mur rozcinający nasz świat grubą linią.
– Powiedz mi, co widzisz.
– Świat podzielony na dwoje.
– Czy twoim zdaniem powinno tak pozostać?
Obróciłam gwałtownie głowę w jego stronę.
– Moja rodzina… – zaczęłam i natychmiast urwałam.
Nie powinnam była przyznawać się do posiadania rodziny, do żywienia względem niej uczuć…
–
Twoja ludzka rodzina – stwierdził Rhys – bardzo by odczuła zniknięcie
muru, prawda? Tak blisko granicy… Gdyby mieli szczęście, zdołaliby uciec
za morze, zanim coś by im się stało.
– To możliwe?
Rhysand zniósł moje spojrzenie.
– Może.
– Dlaczego?
– Ponieważ nadciąga wojna, Feyro.