Trudna droga ku miłości

         „Był szkodnikiem, a ona różą, która winna
kwitnąć bez przeszkód, nieskażona jego dotknięciem.”
         Kochacie się mimo tego, że jedno nie
wie o uczuciach drugiego. Widujecie się przy okazji, każde błędnie
interpretujące zachowanie drugiego. Obydwoje po przejściach, z bliznami mniej
lub bardziej bolesnymi. Przez niedomówienia i dbanie o konwenanse mijacie się i
cierpicie. Czy macie szanse na szczęśliwe zakończenie?
         James
Lacey po powrocie z wojny w Niderlandach zmienił się tak bardzo, że nawet
hrabia Dorset nie jest w stanie go poznać. Okazuje się, że męczą go wspomnienia
z frontu. Nie potrafi pogodzić się z tym co tam zobaczył, zamyka się w sobie i
izoluje od wszystkich. Will w trosce o brata wysyła go w podróż, w czasie
której ma być zdobyty nowy ląd. Hrabia liczy, że w czasie tego rejsu jego brat
odzyska spokój ducha i nauczy na nowo cieszyć się życiem. Przed wyruszeniem w
podróż James trafia na dwór  Elżbiety I.
Między czasie lady Jane po odrzuceniu Williama popada w niełaskę u  swojego ojca, z  której ratuje ją markiz Jonas. Daje jej
wolność, szacunek oraz możliwość decydowania. Szczęście kobiety nie trwa jednak
długo, markiz jest dużo starszy i po wylewie. Jego dni są policzone, ale nawet
na łożu śmierci dba o to by po jego śmierci żona była bezpieczna. Dzięki temu
Jane staje się jedną z dwórek królowej. Tym samym drogi Jamesa oraz Jane
krzyżują się po raz kolejny. Jak tym razem potoczą się ich losy?
         Po tym
jak odłożyłam „Alchemię miłości” czułam niedosyt, chciałam więcej i więcej.
Trochę to dla mnie zaskakujące zważywszy na to, że kiedyś romans historyczny
równał się dla mnie z nudą. A teraz? Niecierpliwie oczekiwałam kolejnego tomu o
rodzie Lacey i żałowałam tylko, że nie będzie on już o Ellie oraz  Willu, bo bardzo polubiłam tę parę. Żywiłam
jednak nadzieję, że i tym razem się nie zawiodę i poznam kolejną ciekawą
historię.
         Dzięki
Eve Edwards ponownie mogłam wsiąknąć w świat przez nią wykreowany. To w jaki
sposób opisuje czasy szesnastowiecznej Anglii – bez problemu mogłam wyobrazić
sobie sposób życia w tamtych czasach. Poglądy, zachowanie, stroje, to jak
wyglądały mieszkania. Podział na klasy społeczne oraz to kto posiadał jaką
władzę. Po raz kolejny opisała również to jakie były poglądy na miejsce kobiet
w tym wszystkim oraz miłości, która była mrzonką. Bo na pierwszy miejscu były
zawsze interesy oraz co dane małżeństwo może dać obu rodzinom. To ojcowie
wybierali córkom małżonka, a ich zdanie w ogóle się nie liczyło.  W tamtym okresie intrygi, zdrady i machlojki
były na porządku dziennym, a Eve Edwards postarała się aby wszystko to było jak
najbardziej realne i w cały ten magiel wrzuciła historię dwóch zagubionych
osób, które darzą się uczuciem, ale ciągle napotykają przeszkody. Historia jest
nacechowana elementami z tamtej epoki: styl życia, słownictwo, typowe na tamten
okres dziejów. Fabuła jest przemyślana i dopracowana, akcja toczy się wartko i
zaskakuje. Występuje dużo wątków pobocznych, ale nie stanowią one zapychaczy,
jak to nieraz bywa, a są dopełnieniem całej historii.
         Lady
Jane oraz Jamesa poznałam już przy okazji czytania pierwszej części trylogii.
Jane uchodziła za kobietę zarozumiałą oraz kapryśną, jednak ja jako czytelnik
od razu mogłam zauważyć, że to tylko pozory, sposób na to aby przetrwać wśród
rodziny i całego otoczenia. Chociaż, w treści „Demonów miłości” Jane sama
zauważa, że się zmienia i to na dobre. Ale nawet pomimo tego nie była ona do
końca taka jak widzieli ją inni. Już wtedy ją polubiłam, a teraz gdy było mi
dane poznać lepiej ją oraz jej losy moja sympatia do niej tylko wzrosła. Tak samo było też z Jamesem, który również nie miał łatwo w życiu, wiele widział i
to pozostawiło na nim piętno. Tak jak w „Alchemii miłości”, tak i w „Demonach
miłości” główne skrzypce odgrywa ta para i ich losy, ale nie przyćmiewają oni
reszty postaci, które są wykreowane równie dobrze co oni.
         Wszystko
co wymieniłam powyżej to same plusy i prawdą jest, że „Demony miłości” mnie
oczarowały. Pochłonęłam książkę w jedną noc i znowu czułam zawód, że książka
skończyła się tak szybko. Całą sobą chłonęłam emocje wypływające z powieści,
zachwycałam się tą całą otoczką, tym jak mimo wszystko traktowano kobiety, jak
się do nich zalecano i starano o względy. Losy lady Jane poruszyły moje serce i
to co działo się w jej życiu wzbudzało we mnie mnóstwo sprzecznych uczuć,
chętnie kilka razy potrząsnęłabym jednym i drugim panem. Przeżywałam wszystko w
raz z nią i mocno trzymałam kciuki za to by wyrwała się z tego błędnego koła.
Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, a nie byłabym sobą jeśli nie
skorzystała z zaistniałej okazji, to zakończenie. Odnoszę bowiem wrażenie, że
zostało spłycone, napisane na szybkiego i tak byle jak. Myślę, że książka
spokojnie mogła mieć te kilkanaście stron więcej i zakończenie bardziej
rozpisane.
         Zbyt
dużo romansów historycznych nie czytałam, ale w ostatnim czasie trafiam na same
naprawdę bardzo dobre publikacje. „Demony miłości” okazują się być kontynuacją
trzymającą poziom pierwszego tomu. Wciągająca, sprawiająca, że zapomina się o
upływającym czasie oraz pełna emocji – tak opisałabym ją jednym zdaniem.
Polecam obydwie części i niecierpliwie czekam na ostatni tom.
*cytat pochodzi z książki
Autor: Eve Edwards
Tytuł:
Demony miłości
Wydawnictwo:
Egmont
Rok
wydania:
6 listopada 2013
Liczba
stron:
230

Kroniki  rodu Lacey:
Alchemia miłości | Demony miłości | Gra o
miłość

Książka przeczytana w ramach wyzwań czytelniczych: Book lovers

Ten post ma 9 komentarzy

  1. Mówiłam Ci kiedyś,że romanse historyczne są najlepsze, ale NIE ona nie mogła posłuchać starszej siostry, a teraz wielce Amerykę odkryła ;))))))

    1. Irena Bujak

      Weź Ty się mi tu nie mądruj 😛
      Ja muszę sama, powoli, o! 😀

  2. Kasia Roszczenko

    Nie znam tej serii, ale już stwierdzenie "romans historyczny" to w większości biorę w ciemno.

  3. Dominika S.

    Po romanse sięgam bardzo, bardzo rzadko, ale jeśli już to najczęściej muszą być osadzone w ciekawych realiach. XVI wiek brzmi idealnie 🙂

  4. Anne18

    Oba tomy już do mnie idą więc będę czytać niebawem.
    Mała literówka nie Sao a samo.

  5. cyrysia

    Kiedyś romanse historyczne omijałam szerokim łukiem, ale od niedawna wiem, że są to świetne powieści, równie dobre jak pozostałe gatunki literackie.

  6. Anonimowy

    Muszę sięgnąć po pierwszą część i zapoznać się z tą książką!

Dodaj komentarz